To znaczy?

Część zarządzających zaczyna skupiać się na uzyskaniu możliwie najwyższej pensji, która stanowi opłatę ponoszoną przez inwestorów za zarządzanie funduszem. Zarządzający wynajmują więc możliwie tanio zespół młodych analityków, co daje im przestrzeń do windowania swoich zarobków. I jeśli mają je na poziomie, dajmy na to, 20 tysięcy złotych, to nawet, jeśli po tych 10 latach nie dostaną pokaźnych bonusów za dobre wyniki funduszu, nie ma tragedii, bo i tak co miesiąc dostają dobre pieniądze. Zresztą na tyle dobre, że nierzadko biorą się za poboczne inwestycje, zakładają jakieś małe firmy i nie angażują się w stu procentach w rozwój funduszu.

Brak zaangażowania na ryzykownym, zmiennym i wysoce konkurencyjnym rynku startupów to więcej niż błąd, to zbrodnia.

A to nie jedyna pokusa. Kolejna wiąże się z silnym lewarem w postaci alokacji kapitału, jakim dysponują zarządzający funduszami. Od nich bowiem zależy, gdzie tak naprawdę popłyną pieniądze z funduszu. Zdarza się, że inwestycja jest uzależniona od tego, czy startup będzie kupował produkty w konkretnej spółce, czy zamawiał usługi w jakiejś wskazanej przez fundusz kancelarii prawnej. Oczywiście nie mogą to być podmioty powiązane formalnie z władzami funduszu, bo to jest zakazane. Jednak w takich sytuacjach gołym okiem widać, że stworzyły one sobie alternatywne źródło przychodów. To działanie nieetyczne, a przy tym często nieuzasadnione biznesowo. Podobnie, jak wstawianie przez fundusz swojego prezesa zarządu z wysokim wynagrodzeniem bądź ustalanie wysoko odpłatnej rady nadzorczej. To są bardzo kłopotliwe sytuacje z punktu widzenia inwestorów i founderów.

Czy i jak inwestorzy mogą temu przeciwdziałać?

Co do zasady inwestorzy mają formalny zakaz angażowania się w decyzyjność funduszu. Co ma głęboki sens, biorąc pod uwagę, że w przeciętnym funduszu venture capital jest 20–30 inwestorów. Gdyby każdy z nich miał wpływ na decyzje władz funduszu, to wytworzyłby się totalny miszmasz. A zatem mamy do czynienia z sytuacją analogiczną, jak w przypadku funduszy TFI, którym przekazujemy swoje pieniądze i liczymy na to, że będą one dobrze zarządzane.

Co w takim razie inwestor może?

Kiedy decydujemy się włożyć pieniądze do funduszu, stajemy się Limited Partnerem. Z kolei ktoś, kto zarządza funduszem jest General Partnerem. Obie te strony łączy umowa inwestycyjna, w której powinny być określone, jasne zasady działania funduszu, w tym proces inwestycyjny oraz metody ochrony kapitału. Wiadomo więc, w jaki sposób fundusz powinien działać i w tym zakresie inwestorzy mogą kontrolować pracę jego zarządu. Każdy inwestor musi więc bardzo dokładnie przeanalizować umowę i zastanowić nad różnymi rodzajami ryzyka. Po podpisaniu umowy, jeśli zarząd przestrzega jej zasad, inwestor staje się biernym obserwatorem. No chyba, że ma doświadczenie w jakimś obszarze i chce się zaangażować w rozwój któregoś ze startupów, otwierając mu na przykład różne drzwi na rynku czy dzieląc się wiedzą. W każdym razie, zanim zdecydujemy się na rolę inwestora, trzeba sobie zdawać sprawę z mechaniki działania funduszów. Obecnie rynek się zunifikował i zapisy umów są zestandaryzowane. W efekcie umowy w solidnych funduszach są bardzo do siebie podobne. Kluczowy stał się więc wybór doświadczonych osób, którym chcemy powierzyć swój kapitał.

Jak wybrać takie osoby i jak odróżnić solidne fundusze od tych gorszych?

Najprościej rzecz ujmując, dobry fundusz to taki, który daje inwestorom dobre zwroty z inwestycji. Różne są strategie i taktyki działania, ale na koniec dnia liczy się wynik finansowy. Jak fundusz nie jest nowy, to można sprawdzić wartość jego portfela po kolejnych rundach, jak też realny kapitał, który wrócił po tych latach do funduszu i do inwestorów. Można takie parametry obiektywnie oceniać. No chyba, że mamy do czynienia z nowym funduszem i wtedy trzeba uwierzyć w zarządzających nim ludzi, czy to mając referencje od znajomych, czy w oparciu o ich wcześniejsze sukcesy w biznesie lub bankowości inwestycyjnej. Wybór zarządzających jest moim zdaniem trudniejszy niż wybór funduszu.

Czy są jakieś rodzaje funduszów, na które szczególnie trzeba uważać?

Najwięcej nadużyć widziałem w funduszach publiczno-prywatnych. Pieniądz publiczny jest zwykle łatwiejszy do zebrania niż prywatny, przez co z definicji przyciąga kombinatorów, którzy mają więcej dojść niż talentu. Przed laty więc, kiedy ruszały rządowe programy, kapitał bywał transferowany do podmiotów powiązanych z takimi osobami i dopiero z czasem zostało to mocno uszczelnione. Powstała nawet „czarna lista” osób, które już nigdy nie powinny dostać do ręki publicznych pieniędzy. Niemniej nigdy nie uda się w pełni uszczelnić państwowego systemu i nieuczciwi ludzie zawsze będą się pojawiać. Na szczęście fundusze w Polsce są teraz mocno kontrolowane. Nawet najmniejszy musi przybrać postać alternatywnej spółki inwestycyjnej i działać pod nadzorem KNF-u.

W takim razie jak ocenić angażowanie publicznych środków w rozwój rynku VC?

To dobry pomysł, bo służy rozwojowi tego rynku. Zresztą sprawdziło się to też w wielu innych krajach. Ułatwiając inwestowanie, mechanizm ten sprawia, że jest więcej chętnych do wykładania swoich prywatnych środków. W ten sposób wiele osób uczy się w praktyce, jak lokować kapitał, czego nie da się poznać z książek. Zwykle trzeba najpierw stracić, żeby potem zyskać, a łatwiej podjąć ryzyko, jeśli dzielimy je ze skarbem państwa.