CRN Jak po kilku miesiącach od wybuchu wojny można ocenić sytuację na polskim rynku IT pod kątem finansowym, szczególnie w kontekście obecnej już inflacji oraz nadchodzącej recesji?

Jarek Smulski Obserwujemy obecnie spowodowaną wojną drugą falę makroekonomicznych zmian na rynku. Ta pierwsza wywołała swego rodzaju tsunami, w wyniku którego nastąpiło wiele natychmiastowych zmian. Infrastruktura niektórych firm w Ukrainie została zniszczona. Część z nich podejmowała w trybie natychmiastowym decyzje o przeniesieniu swojej działalności związanej z przetwarzaniem informacji do Polski. Zostały tym samym zmuszone do przeniesienia infrastruktury krytycznej albo kupienia jej u nas. A że towarzyszył temu kryzys uchodźczy, skutkowało to licznymi, chaotycznymi działaniami podejmowanymi ad hoc. Nadchodzące załamanie się popytu na rozwiązania informatyczne jest częściowo konsekwencją tych właśnie procesów.

Wcześniej była jeszcze pandemia…

Akurat pandemia w dużym stopniu przyczyniła się do rozwoju branży IT i wzrostów na rynku – bez wątpienia wpłynęła na przyspieszenie transformacji cyfrowej i zwiększenie popytu nie tylko na komputery, ale też usługi umożliwiające pracę zdalną. Firmy zintensyfikowały także wdrażanie strategii zrównoważonego rozwoju – przy galopujących cenach energii zauważyły możliwość uzyskania realnych oszczędności. Podam rzeczywisty przykład z polskiego rynku: w branży wodociągowej stosunkowo niewielka inwestycja w rozwiązania bazujące na sztucznej inteligencji może przynieść oszczędności rzędu 20–30 proc.

Czy to oznacza powrót do promowanej bardzo silnie w 2008 roku, ale jeszcze przed tamtejszym kryzysem, koncepcji Green IT?

W pewnym sensie tak, chociaż jej założenia zostały zmodyfikowane i są bardziej dojrzałe. Podejmowane obecnie działania w tym obszarze zostały usystematyzowane. ONZ ogłosił 17 celów zrównoważonego rozwoju, a kwestia nabywania przez przedsiębiorstwa „zielonej mocy obliczeniowej” jest obecnie jednym z aspektów podczas dokonywanych w nich audytów, także w Polsce. Na razie dzieje się to w dużych firmach, ale na pewno będzie „schodzić” niżej. Od pozytywnego wyniku takiego audytu będzie uzależnione przyznawanie różnych form dofinansowania. 

Jak w kontekście całej tej sytuacji wyglądają prognozy na przyszłość dotyczące naszej branży?

Tak jak wspomniałem, będziemy świadkami zderzenia dwóch przeciwnych trendów – przyspieszenia rozwoju branży ICT spowodowanego pandemią i jej spowolnienia spowodowanego wojną w Ukrainie. Na tym etapie bardzo trudno jest oszacować, który z tych trendów przeważy. Na pewno pedał hamulca jest już coraz bardziej dociskany na rynku konsumenckim. Ludzie, częściowo w wyniku potrzeb wynikających z konieczności pracy zdalnej, a częściowo w obawie przed nadchodzącą inflacją, kupili mnóstwo sprzętu – komputerów, akcesoriów, telefonów komórkowych. Teraz popyt gwałtownie spada, a w wyniku przerwanych łańcuchów dostaw nie najlepiej jest też z uzupełnianiem magazynów. Podobny trend obserwujemy w kontekście popytu wśród małych i średnich firm. Cały czas rośnie natomiast rynek enterprise i są to wzrosty dwucyfrowe. Tam obserwowana jest duża presja na to, żeby inwestować w narzędzia cyfrowe i optymalizować produkcję. Klienci na takie inwestycje patrzą długofalowo i szukają zapewnianych przez nie oszczędności.

Z dostawami jakich produktów do budowy infrastruktury IT dla przedsiębiorstw są obecnie największe problemy?

Niestety, prawie wszystkich. Z powodu problemu, który na pierwszy rzut oka mógłby wydawać się banalny. Brakuje bowiem zasilaczy do urządzeń sieciowych, serwerów i pamięci masowych, a ich producentów na świecie jest tylko kilku. Niedostępność tego komponentu powoduje efekt domina i krach na całym rynku enterprise. Od kilku miesięcy nie widać w tym zakresie większych zmian ani światełka w tunelu. Nawet ci, którzy niedawno komentowali, że jakoś sobie radzą, dziś już raczej są pesymistami. Nawet gdy sytuacja z produkcją i łańcuchami dostaw się poprawi, na pewno przywrócenie rynku do jako takiej normalności potrwa co najmniej kilka miesięcy.

Recesja i inflacja zazwyczaj zaczynają się w pewnych krajach, a potem rozlewają na cały świat. Czy warto zatem obserwować jakieś konkretne kraje jako wskaźnik tego, co wkrótce może wydarzyć się także w Polsce?

Takim krajem wartym obserwowania pod kątem występowania niekorzystnych zjawisk stała się właśnie Polska. Bezpośrednio dotykają nas skutki obecnego obok frontu wojennego i mamy bardzo złą sytuację finansową związaną z inflacją. Pod znakiem zapytania są też dodatkowe środki unijne i w tym przypadku nasze położenie jest zbliżone do węgierskiego. Moglibyśmy porównywać z się z Węgrami, Czechami, Turcją czy krajami nadbałtyckimi, ale w każdym z nich występuje z reguły tylko jeden czynnik kryzysowy. U nas występują wszystkie razem…