I wreszcie, kiedy mogłem rozpocząć pracę od zdefiniowania PIN-u, system zasygnalizował konieczność nowych aktualizacji, w tym do Windows 11. I znowu kilkadziesiąt minut komputer obracał kropki. W końcu mogłem ustalić PIN, a raczej go po prostu usunąć. Mnie jest on niepotrzebny, bo nikt oprócz żony nie ma dostępu do tego laptopa. PIN jest podobno zapamiętywany tylko w tym komputerze, ale do jego ewentualnego usunięcia lub odtworzenia trzeba podać hasło do MS Windows, który to wszystko kontroluje. Tak, przy okazji – ostatnio Oracle został oskarżony o sprzedaż danych osobowych miliardów użytkowników. Nie chciałbym tego ekstrapolować na inne firmy.

Jeszcze musiałem przestawić w kilku ustawieniach system na język polski – i mogłem przystąpić do odtwarzania używanego dotychczas oprogramowania. Zacząłem od instalacji przeglądarki Google Chrome przy ciągu komunikatów z Edge, że nie muszę tego robić, bo Edgejest równie dobre, ale mu nie uwierzyłem. Potem zainstalowałem LibreOffice, bo się okazał nie taki zły (chyba im przekażę dotację 39 dol.). Potem aktywowałem (dzięki dobremu przewodnikowi w OVH) konta w Poczcie Windows. Jak widać MS Office’a nie używam, bo z każdym nowym wydaniem jest coraz gorszy wizualnie oraz trudniejszy w obsłudze.

Jeszcze parę drobniejszych programów i mogłem się zacząć martwić utraconymi plikami. Nie jest tak źle. Najważniejsze mam na osobnych dyskach, wiele w chmurze, część odtworzyłem z otrzymanych i wysłanych mejli. Zaginęły tylko notatki do nowych felietonów. Tak, wiem – wszystko powinno trafiać do chmury lub na pendrajwy, ale wtedy po co mi w tym laptopie 1 TB dysk? A tak najbardziej mi żal uzyskanych wyników pasjansa Solitaire, bo już doszedłem do poziomu Złotego Arcymistrza 12, a teraz muszę zaczynać od początku. Pewnie zmienię na inny pasjans…

Droga redakcjo, niestety wobec tego przypadku, planowane ciekawe poszerzenie kolejnego felietonu będę musiał odtworzyć z własnej pamięci, która jednak nie jest już tak szybka, jak ta z SSD. A może temu opisowi nadamy tytuł „Moja potyczka z oknami”, nobilitując go na kolejny felieton.

Opis tego przypadku ma też kilka przesłań. Po pierwsze, każdemu może się to zdarzyć i raczej nie jesteśmy do tego przygotowani – nie wiemy jak zareagować, co należy zrobić, a konieczne hasła i PIN-y nawet mamy gdzieś zapisane, tylko sami wiecie… Po drugie, obecne instalacje i obsługa popularnego, powszechnie używanego systemu (MacOS-ów też) jest jeszcze zbyt skomplikowana, wręcz niepotrzebnie rozdmuchana o wiele funkcji i ustawień, które większości użytkowników nie są potrzebne – dobrze byłoby to radykalnie uprościć lub też oferować wersję LIGHT.

Po trzecie, ten system powinien być wyposażony we własny moduł wykrywania i usuwania wirusów, inaczej mówiąc Windows Defender Antivirus powinien być nawet z wyglądu bardziej przekonywający, bo podobnież jest już wystarczająco skuteczny. Wtedy instalacja innych (jakich?) programów antywirusowych nie miałaby sensu. A Norton ujawnił się kolejnym mejlami, dalej wymuszającymi przedłużenie subskrypcji. Proces usuwania mnie z jego rejestracji potwierdził brak mojego zaufania do niego.

PS. Nawiasem mówiąc, te prawdziwe okna w domu też muszę odświeżyć. Oby mi to wyszło lepiej.

Wacław Iszkowski  

Autor w latach 1993–2016 był prezesem Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. Pracował też w firmach: Oracle, DEC Polska, 2SI, EDS Poland, TP Internet. Obecnie jest senior konsultantem przemysłu teleinformatycznego.