Jestem w takim wieku, że już niebawem przekonam się, czy rację mają ci, którzy radośnie przekonują, że „życie zaczyna się po pięćdziesiątce!”. Na razie wiem tyle, że wraz z upływającym czasem człowiek nabiera dystansu do różnych spraw i coraz częściej – ku irytacji otoczenia – kiwa głową mrucząc pod nosem „a nie mówiłem”. W moim przypadku zwykle dotyczy to szumnych zapowiedzi ze strony polityków, którzy chcąc ogrzać się w świetle jupiterów, regularnie wyskakują z pomysłami na kolejne ruszenie bryły z posad świata.

Ostatnio brytyjski rząd zapowiedział, że rzuca na szalę 360 milionów funtów, dzięki którym już za siedem lat Londyn ma stać się stolicą naukowego i technologicznego mocarstwa („science and technology superpower by 2030”). Między innymi ponad 250 grubych „baniek” przeznaczono na inwestycje w AI, biotechnologie i komputery kwantowe, zaś kolejne 50 na wyposażenie szkolnych i uniwersyteckich laboratoriów. Niedawno również Niemcy ogłosili wydatek 1 biliona euro na tak zwane „głębokie technologie” (deeptech) i technologie służące celom „klimatycznym” (climate tech fund). Na podobne kierunki inwestycji zdecydował się też Paryż, który wysupła na to z budżetu państwa około pół miliona euro.

Zacząłem jednak od przypadku brytyjskiego, bo on jak w soczewce skupia wszystkie patologie tego rodzaju politycznych pomysłów. Zacznijmy do tego, że za realizację „tech-inwestycji” będzie odpowiadać powołany w tym celu Departament Nauki, Innowacji i Technologii. A zatem grupa urzędników dostała właśnie płatną z budżetu fuchę polegającą na rozdzielaniu pochodzących z budżetu funduszy… no właśnie komu? Komu wpłyną te pieniądze na konto? Pewnie częściowo startupom czy firmom, które mają jakieś osiągnięcia czy przynajmniej dobre pomysły z gatunku „deeptech”. Jednak założę się, że spora część środków zostanie przepalona przez „znajomych i przyjaciół Królika”, tak jak zawsze ma to miejsce w przypadku państwowych dotacji.

Dlatego właśnie politycy wolą powyższe metody – nazwijmy je odgórnymi – zamiast po prostu zapewniać firmom optymalne warunki do prowadzenia biznesu, co stymulowałoby działania oddolne, dużo bardziej skuteczne, zwłaszcza w kontekście innowacji. A przecież Unia Europejska, żeby zmniejszyć dystans – pod względem innowacyjności – do Stanów Zjednoczonych i Chin, musiałaby jedynie znieść większość regulacji krępujących swobodę prowadzenia biznesu. Dotyczy to także UK, bo choć Wielka Brytania wyszła z Unii, to jak się zdaje, Unia wcale nie wyszła z Wielkiej Brytanii. Otóż startupy na Wyspach zżymają się, że tamtejsi politycy chcą właśnie zmniejszyć odsetek wydatków na badania i rozwój, które można odliczyć od podatku (z 33 proc. do 18 proc.). No comments.