Każdemu, kto szuka argumentów w sporach o tzw. zielony ład czy tzw. zieloną energię, polecam dwie komplementarne książki. Pierwsza, znakomita pod względem zarówno literackim, jak i faktograficznym, to „Wojna o metale rzadkie” Guillaume’a Pitrona. Francuz wykazał w niej, że szeroko rozumiany Zachód, a przede wszystkim Europa i Stany Zjednoczone, przez kilka dekad pozbywały się kopalni, zdając się na sektor wydobywczy w Chinach i Afryce, co było ekologiczną zbrodnią, gdyż w obu tych lokalizacjach norma środowiskowa to taki rodzaj oksymoronu. Co dotyczy zwłaszcza wyjątkowo szkodliwego wydobycia metali rzadkich (osobom o słabych nerwach zalecam ominięcie tych fragmentów książki, w których Pitron opisuje procedury wydobywcze).

Obecnie, w efekcie trwającej od kilku już lat geopolitycznej zawieruchy na linii USA-Chiny, następuje próba zmniejszenia uzależnienia Zachodu od chińskiego sektora wydobywczego. Co teoretycznie jest jak najbardziej możliwe, jeśli wziąć pod uwagę, że to właśnie na terenie Stanów Zjednoczonych odkryto właśnie prawdopodobnie największe złoża litu na Ziemi. W ogóle Ameryka Północna, w tym Kanada, to wielka „tablica Mendelejewa”, ale dobrać się do tego skarbu jest wyjątkowo trudno. I o tym właśnie opowiada druga warta uwagi książka, autorstwa Ernesta Scheydera, pod tytułem „Wojna o minerały”.

Ten doświadczony dziennikarz Agencji Reutera nie pozostawia wątpliwości co do tego, że budowa nowej kopalni na terenie USA, ewentualnie wznowienie wydobycia w zlikwidowanym wcześniej zakładzie wydobywczym, to droga przez mękę. I nie wystarczą setki milionów dolarów na badania i lobbing. Nie wystarczy poparcie lokalnych władz, bądź rządu stanowego, ani nawet Białego Domu. Tam, gdzie pojawia się koncern wydobywczy, żeby wbić łopatę, już czekają na robotników nieustępliwi działacze środowiskowi, lokalni farmerzy, ewentualnie rdzenni mieszkańcy Ameryki. Pierwsi protestują, aby chronić przyrodę, drudzy, aby bronić swojej ziemi, a trzeci żeby walczyć o swoje starożytne miejsca kultu. Powołują się przy tym na prawa obywatelskie, na konstytucję, na lokalne przepisy środowiskowe czy też na historyczne dziedzictwo. I trudno się dziwić, bo któż z nas chciałby mieć za płotem kopalnię litu?

Jeśli na serio potraktować realizację klimatycznego porozumienia paryskiego, to według prognoz Międzynarodowej Agencji Energetycznej w latach 2020-2030 niezbędne będzie otwarcie na świecie 50 nowych kopalni litu, 60 nowych kopalni niklu i co najmniej 17 nowych kopalni kobaltu…

W tym kontekście szczególnego znaczenia nabierają doniesienia „Anthropocene Magazine” na temat nowej, rzekomo wyjątkowo ekologicznej, a jednocześnie dużo mniej energożernej, metody wydobycia litu, opracowanej przez naukowców z Uniwersytetu Stanforda. Jeśli to się potwierdzi, być może opór społeczny zelżeje i jednak czeka nas jakiś przełom w światowej wojnie o minerały. Na razie jednak „Chińcyki trzymają się mocno” i zapewne tak będzie jeszcze przez długi czas.