W ostatnich tygodniach do rangi topowych publicystycznych tematów urosły niezwiązane z technologiami przypadki dotyczące środowisk LGBT. Najpierw Trybunał Konstytucyjny ocenił, że – w uproszczeniu – drukarz z Łodzi, który odmówił wykonania plakatu dla organizacji działającej na rzecz gejów i lesbijek, nie powinien zostać za to ukarany. Potem IKEA zwolniła pracownika oprotestowującego wewnątrzkorporacyjną instrukcję w sprawie empatycznego traktowania osób LGBT. Mężczyzna skrytykował zalecenie IKEI, używając przy tym cytatu ze Starego Testamentu ze wskazówką, że ludzi nieheteroseksualnych należy karać śmiercią.

Podobne spory pojawiają się także w dziedzinie technologicznej. Platforma Steam wprowadziła tag LGBTQ+, o co poprosił jeden z autorów gier. Oznaczenie ma grupować tytuły podejmujące tematykę mniejszości seksualnych. Ten w sumie kosmetyczny ruch też wywołał sporo nieprzychylnych komentarzy. Internauci pisali, że to niepotrzebne uleganie „poprawności”, lub ironizowali, że teraz będą wiedzieli, czego unikać na Steamie.

Co ciekawe, podobną – w większości krytyczną – reakcję wywołał też news o programie uruchomionym na Uniwersytecie Technicznym w Eindhoven. Uczelnia ma w kadrze naukowej tylko niespełna 30 proc. kobiet, a wśród uczonych z profesurą – 15 proc. To mniej niż unijna średnia. Dlatego rektor zainicjował rekrutację, która przewiduje, że mężczyźni praktycznie w ogóle nie będą przyjmowani do pracy, aby zmienić bardzo niekorzystne dla kobiet proporcje. Robert-Jan Smits przyznał, że to świadoma „dyskryminacja” mężczyzn. Internauci-mężczyźni w komentarzach zauważyli: „jakie larum by się podniosło, gdyby analogicznie ktoś postanowił nie przyjmować do pracy kobiet”.

Tym, co zwraca moją uwagę we wszystkich przywołanych zajściach, jest wysoka, często chorobliwa temperatura komentarzy. Jakbyśmy rozmawiali o krytycznie ważnych kwestiach, o bezpośrednio dotyczących nas fundamentach, w sprawie których – ani kroku wstecz. Właściwie zbyt ostre stanowiska można wytknąć wszystkim stronom. Rozpatrując tylko jeden przykład, nie rozumiem postawy ani pracownika IKEI, ani samej firmy. W zasadzie w każdej z tych sytuacji (w przypadku drukarza z Łodzi, Steama, holenderskiego uniwersytetu i afery z udziałem koncernu meblarskiego) wystarczyłaby – nie wiem, czy mała, czy duża – zwykła empatia. Otwartość na drugiego człowieka, potraktowanie go jak dobrego znajomego, a nie anonima. Uznanie, że nie powinienem mówić innym, jak mają żyć i w co wierzyć.

Może nie podobać mi się LGBT, Biblia albo idea równouprawnienia, ale mogę te zjawiska uszanować jako ważne dla innych. A mówiąc krótko, mam wrażenie, że to konflikty w rzeczywistości o nic, bo sprowadzają ważne wartości – takie jak wiara, szacunek dla odmienności, troska o słabszych – do roli internetowego cepa.