Hulajnoga do niedawna kojarzyła się raczej z dziecięcą zabawką. Zaznaczmy, że to zabawka o bardzo długiej, ciekawej i nie do końca zbadanej historii. Najstarsze ślady prowadzą do XIX wieku i niemieckiego konstruktora Karla Friedricha von Draisa, który skonstruował urządzenie przypominające dzisiejszy rowerek biegowy, nazywany wtedy maszyną biegową lub welocypedem. Draisine (drezyna) była poprzedniczką zarówno roweru, jak i hulajnogi. Te ostatnie stały się popularne na początku XX wieku, także w Polsce. Zachowało się m.in. piękne zdjęcie piątki zuchów z drewnianymi hulajnogami, którzy uczestniczyli w 1934 r. w pochodzie przez krakowskie Błonia. Z roku 1936 z kolei pochodzi fotografia, na której amerykańska aktorka siedzi na „hulajnodze spalinowej” przypominającej dzisiejszy skuter. A zatem już przed wojną kombinowano, co zrobić, żeby się nie zmęczyć.

Od drugiej połowy 2018 r. obserwujemy w polskich miastach wielki powrót hulajnóg właśnie w wydaniu zaprzeczającym tradycyjnej nazwie. Nikt z wypożyczających pojazdy Lime czy Hive nie odpycha się nogą, bo sprzęty mają elektryczny silnik – sekret ich wielkiego powodzenia. W metropoliach w ostatnich miesiącach stałym elementem pejzażu stali się pędzący na tych urządzeniach ludzie, zwykle młodzi. Widać, że firmy, które stoją za wypożyczalniami, genialnie trafiły w komunikacyjne potrzeby mieszczuchów.

Ale szybko okazało się, że nikt nie pomyślał o prawnym statusie hulajnóg elektrycznych, zasadniczo różnych od tych zwykłych. Są trochę jak rower lub skuter, ale „Prawo o ruchu drogowym” o nich milczy. Zdaniem policjantów po ścieżce rowerowej poruszać się nimi nie wolno, ale po ulicy też nie. Pozostaje chodnik, byle z głową – mówią stróże prawa. Gdy jednak, czego można się było spodziewać, doszło do kilku potrąceń, znowu pojawiły się pytania, co z tymi urządzeniami robić. Resort infrastruktury zapowiedział w końcu nowelizację prawa.

W jej myśl hulajnogi elektryczne mają zostać uznane za pojazdy takie jak rower. Trafią więc na ścieżki rowerowe, a jeśli ścieżki nie będzie, to na ulicę(o ile dozwolona prędkość nie przekroczy 30 km/h). W innych przypadkach będzie można, wyjątkowo, skorzystać z chodnika. Do tego ma dojść ograniczenie konstrukcyjne do 25 km/h, zakaz korzystania przez dzieci do 10 roku życia i wymóg karty rowerowej do 18 urodzin. Za surowo? Niekoniecznie – tuż przed napisaniem niniejszego felietonu przeczytałem informację o dwóch chłopcach, którzy, jadąc jedną hulajnogą, wjechali na trasę szybkiego ruchu S8 na odcinku przebiegającym przez Warszawę…

W całej tej sympatycznej i ciekawej sprawie mam jedną pesymistyczną refleksję. Ludzie rzucili się na urządzenia, które nie wymagają od nich żadnego wysiłku. Nie ukrywam, że gdy widzę „hulajnogowców”, stale przypomina mi się futurystyczny odcinek serialu „South Park”, w którym klienci supermarketu są grubi i nie chce im się chodzić po sklepie, więc jeżdżą elektrycznymi wózkami. Przesadzam?