Najpierw, jak to jest w zwyczaju autora tych felietonów, wprowadzenie. Muszę zacząć od wyjaśnienia kim był Herostrates – mityczny (a może nie?) bohater i odnośnik jednocześnie niniejszego tekstu. Nie powinienem tego właściwie robić, licząc na odpowiedni poziom wiedzy i kultury czytelników CRN-a. Niestety, odkąd pewien inteligentny i wykształcony młody człowiek położył się na pierwszym pytaniu za 50 zł w teleturnieju Milionerzy, a pytanie to brzmiało: „czym jest łabędzi śpiew?”, postanowiłem być bardziej bezpośredni i precyzyjny.

Herostrates był zwykłym szewcem w jednym z większych starożytnych miast Azji Mniejszej – Efezie. Tak się złożyło, że w tymże Efezie znajdował się jeden z siedmiu cudów świata antycznego – świątynia bogini Artemidy zwana Artemizjonem. Do miana cudu świątynia ta została zakwalifikowana ze względu na swą wielkość, wystrój, bogaty kult i hucznie obchodzone kilka razy w roku święta na cześć bogini.

Co ma wspólnego niebogaty szewc z Artemizjonem, poza tym, że byli związani z tym samym miastem? Otóż zazdrość sławy, niepohamowana chęć przejścia do historii przez Herostratesa była równa wspaniałościom świątyni. Szybko szewc zrozumiał, że choćby robił najlepsze buty współczesnego sobie świata, to chociażby ze względu na ograniczone moce produkcyjne nie uczyni go to sławnym. Sławę mógł zdobyć tylko w jeden sposób: połączyć trwale i nierozerwalnie swój los z losem świątyni. Ale jak to zrobić bez stosownego wykształcenia, przynależności do kasty kapłanów, dysponując jedynie zasobami stosownymi dla swojej profesji?

Myślałby tak Herostrates do śmierci, gdyby nie nagła i gwałtowna burza, która pewnego dnia przeszła nad Efezem, wzbudzając w mieście kilka pożarów spowodowanych uderzeniem piorunów. Ogień! Tylko ten żywioł mógł przynieść Herostratesowi udaną realizację jego zamierzenia – zniszczenia Artemizjonu. I tak też zrobił. Zakupiwszy uprzednio kilka beczek oliwy, Herostrates nocą po jednym ze świąt, kiedy straż świątyni zmęczona swymi intensywnymi posługami zaległa kamiennym snem, pokrył oliwą najbardziej łatwopalne sprzęty wykonane z cedru libańskiego czy dębów apenińskich i podpalił. W ciągu kilku godzin cud świata antycznego obrócił się wniwecz. Z nim na szewca spadła cała infamia. A ponieważ motywy działania podpalacza szybko zostały rozszyfrowane, prawem nakazano na wieczne czasy zapomnieć, nie używać i wymazać na dobre imię przestępcy. I tak Herostrates został po dziś dzień najbardziej znanym obywatelem Efezu i wzorcowym przykładem tego, jak można trafić na karty historii będąc zwykłym przestępcą.

A dlaczego Herostrates zafascynował mnie tu i teraz? Ano dlatego, że wokół siebie, w telewizji i w dziesiątkach miejsc w realu i w rzeczywistości wirtualnej widzę kandydatów na współczesnych nam Herostratesów. I nie umiem odpowiedzieć sobie na pytanie: skąd w tych ludziach to „parcie na szkło”, chęć bycia ważnym, utrzymywania władzy za wszelką cenę, nawet jeśli sprowadza się ona do władztwa nad kilkoma łąkami Baranów. Co, zdawałoby się statecznych, starszych już osobników, wyznających publicznie zasady etyki, w tym etyki chrześcijańskiej, pcha na manowce w sferę chamstwa, bezczelności i głupoty? Niektórzy tę etykę tak wyznają szczerze i głęboko, że za cenę zaprzeczenia swojemu ojcostwu dzieciom pochodzącym z pierwszego sakramentalnego i świętego związku małżeńskiego unieważniają ten sakrament, aby móc zawrzeć nowy.

Czym kierują się hierarchowie kościoła, że takich ludzi w tym procederze wspierają i go ułatwiają? Czy nie jest to zwykłe i aż bezczelne kuplerstwo? A może oni wszyscy liczą na to, że do historii przejdą mimo swych wad i niecnych czynów, jak Kazimierz Wielki czy Jagiełło, których potomni oceniają pozytywnie, mimo tego i owego, co mają ci królowie za uszami? Tylko gdzie te dzisiejsze Grunwaldy czy „Polski Murowane”? Nie ma! Zamiast murowanych obiektów raczej rozbiórki, jak ta w Ostrołęce. Zamiast zwycięstw, mocnych sojuszy, potęgi militarnej, jest osamotnienie, rozdarcie, bezskuteczne antyszambrowanie w brukselskich komisjach, przedkładanie ustaw, które są wycofywane prawie następnego dnia spod procedur sejmowych.

I jeszcze jedno: ta buta i arogancja. Właśnie przez ich pryzmat widzę Herostratesa, który stając przed areopagiem Efezu mógł powiedzieć: spaliłem Artemizjon i co mi teraz zrobicie? To właśnie szczyty polskiej polityki. A czy na naszym informatycznym podwórku nie ma Herostratesów? A ten, który zasłynął najpierw publicznym, a wulgarnym zruganiem sędziego piłkarskiego, bo podjął decyzję jakoby krzywdzącą jego klub, a potem w niby poważnym wywiadzie źródło powszechnej szczęśliwości i remedium na całe zło odkrył w tym, aby jego współobywatele „nie żarli tyle mięsa” i mniej podróżowali? A czy ten wywiad nie miał aby miejsca w restauracji „Wierzynek”, tuż po opuszczeniu pokładu własnego private jet’a?