Przejdźmy teraz do biznesu, a konkretnie początków pańskiej kariery. Jak to było możliwe, że młoda firma, prowadzona przez studentów, dostała zlecenie na dostarczenie, podłączenie i uruchomienie komputerów we wszystkich gminach w Polsce? Nawet nie mieliście czym ich dostarczyć, nie mówiąc o referencjach…   

To rzeczywiście była nieszablonowa sytuacja. W czasie studiów razem z kolegą w akademiku składaliśmy i serwisowaliśmy komputery. Biznes się kręcił, ale pewnego razu tak się zdarzyło, że ktoś wziął od nas towar, ale za niego nie zapłacił. To był dla nas wyjątkowo cenny towar, więc zaczęliśmy intensywnie szukać tego człowieka, chodząc po jego „tropach” od jednej firmy do drugiej. W końcu trafiłem do Bulla, bo dowiedziałem się, że tam pracuje. Jednak na recepcji powiedzieli mi, że już go zwolnili, ale chciałem poznać szczegóły i  zapytałem o prezesa. Okazało się, że jest na zebraniu, na które dosłownie wtargnąłem. Zaskoczony prezes zapytał w czym rzecz, a kiedy się dowiedział o co chodzi, pokiwał głową i przyznał, że Bull też miał z tą osobą pewne problemy.. Co ciekawe, nie obraził się na mnie za przerwanie spotkania, tylko z uśmiechem stwierdził, że dawno nie widział tak energicznego przedsiębiorcy i wziął ode mnie numer telefonu. Pół roku później zadzwonił i zaprosił mnie do Bulla.    

W sprawie tego zlecenia na komputery dla gmin?

Okazało się, że wygrali przetarg na dostawę komputerów do gminnych ośrodków pomocy społecznej w całym kraju. Zapytali, czy nasza firma mogłaby się tego podjąć. Wiedziałem, że na tym etapie porywamy się z motyką na księżyc, ale z kamienną twarzą powiedziałem, że oczywiście. Dopiero po wyjściu z Bulla zrozumiałem, do czego się zobowiązałem. Co gorsza, termin realizacji był krótki i już następnego tygodnia dwadzieścia osób musiało rozjechać się po kraju, żeby dowieźć i skonfigurować sprzęt. Wróciłem do akademika, popatrzyłem na tłum studentów na korytarzu i powiedziałem: słuchajcie, na ile wyceniacie sesję? Popatrzyli na mnie dziwnie, a ja doprecyzowałem: ile chcecie zarobić, gdybyście przez pewne zlecenie zawalili sesję. I okazało się, że chętnych nie brakowało. Jeśli chodzi o transport, to wzięliśmy dwadzieścia polonezów z wypożyczalni, a do tego jeszcze trzy dostawczaki. Towar dojechał, koledzy się wywiązali i w ten sposób zarobiłem na kawalerkę w Warszawie. Wtedy zrozumiałem, że handel sprzętem to nie jest moja przyszłość. Zrozumiałem, że przyszłość to usługi.

Wróćmy do teraźniejszości, a konkretnie decyzji o wejściu do Grupy Euvic. Gdyby nie fakt, że został Pan na stanowisku prezesa eo Networks, pomyślałbym, że chciał Pan zrealizować scenariusz przejścia na pozycję rentiera.

No co Pan? Jaki byłby ze mnie rentier, kiedy nie lubię wydawać pieniędzy na konsumpcję. Jeżdżę metrem, chodzę na co dzień w zwykłych ubraniach, nawet nie mam eleganckiego zegarka (śmiech). Tak w zasadzie to moja jedyna fanaberia to motolotnia i stary Land Cruiser, którego mam zamiar w kolejnych latach wyremontować z sentymentu dla tej marki.

Wracając do Euvica. Jaki był biznesowy cel waszego wejścia do tej grupy?

Przekonali mnie do tego stojący za tym biznesem ludzie. Poznałem tam kilka naprawdę wartościowych osób, w tym Wojtków Kosińskiego i Wolnego. Nie ma co ukrywać, że teraz ciężko komuś zaufać, tymczasem ludzie z Euvica na to zasługują. Co się zresztą potwierdziło w toku transakcji, gdy pojawiły się pewne wątpliwości co do zapisów umowy. I chociaż trudno było orzec, kto ma rację, to Euvic nie upierał się przy swoim, był otwarty na dialog i szukanie alternatywnych rozwiązań. Dla mnie, przy moim bardzo ostrożnym, wręcz nieufnym podejściu, to było niezwykle budujące.

A te motywacje mniej osobiste, a bardziej biznesowe?

Sprawa jest prosta – oni mają ambitne plany, a ja chcę wziąć w nich czynny udział. Wprawdzie biznes eo Networks jest stabilny, dysponujemy dużym kapitałem i nie musieliśmy szukać fuzji, ale wejście do Grupy Euvic daje nam szansę na zupełnie inny poziom gry. Zaprezentowano nam kompletną wizję wspólnego sukcesu na skalę przerastającą możliwości eo Networks bez wsparcia ze strony dużo większej struktury.   

Jakie konkretne cele powinny zostać osiągnięte i kiedy, żeby transakcja została przez Pana uznana za udaną?

Tu nie chodzi o jakieś konkretne liczby w konkretnym czasie. Raczej liczę na to, że wezmę udział w projekcie, który wyniesie mnie i firmę na wielokrotnie wyższy poziom niż obecnie. Wizja jest bardzo ambitna, ale nawet jak wyjdzie nam tylko w 70 procentach, to nadal będę zadowolony. Powiem więcej, większość środków z transakcji zainwestowałem wspólnie z Euvic w nowe przedsięwzięcia, a to chyba najlepszy wyznacznik.