Fiskus, czyli seks z tygrysem
Znacie to? „Biznesmen zakochał się w wampirzycy. Pobrali się. Żyli długo i szczęśliwie. Dorobili się gromadki dzieci. Wszystkie pracują w skarbówce”. Śmieszne? Nie bardzo. Ale za to życiowe. Albo to: „Oskarżony uporczywie zwraca się do sędziego per Wysoka Sprawiedliwości. W końcu sędzia nie wytrzymuje i mówi z naciskiem: tu nie ma sprawiedliwości, tu jest sąd!”. Też takie sobie. I też życiowe. Do sytuacji, do jakiej się zaraz odniosę, bardziej jednak pasuje żarcik o seksie z tygrysem: i śmieszno, i straszno.
Zaczęło się w roku 1990 we Wrocławiu. To tam polska firma JTT Computer uruchomiła wówczas produkcję pecetów pod marką Adax. Specjalizowała się w ich dostawie do szkół. I wszystko szło dobrze do czasu, kiedy to nasz ustawodawca uznał, że komputery sprowadzane zza granicy są obarczone zerową stawką VAT, za to maszyny produkowane w kraju stawką w wysokości 22 proc. Innymi słowy: polska firma dostawała po kieszeni wyłącznie dlatego, że zatrudniała Polaków w polskiej montowni. Cóż było robić? JTT sprzedawało swoje pecety za granicę, a następnie sprowadzało je z powrotem do kraju i oferowało jako produkty importowane. Można wprawdzie zarzucać szefom spółki, że dokonywali dość prostackiej optymalizacji podatkowej, ale zgodnej z prawem. I przez jakiś czas wszystko było cacy: polskie szkoły kupowały polski sprzęt w atrakcyjnej cenie, dzięki czemu polski biznes mógł konkurować z zachodnimi koncernami, a durne prawo pozostawało martwe. Do chwili, gdy do akcji wkroczył fiskus.
Urzędnicy uznali, że mają do czynienia z jawnym przekrętem, i przywalili JTT wielomilionową karę. A ponieważ w przeciwieństwie do HP, Della czy Compaqa, wrocławska spółka nie była obrzydliwie bogata, a do tego nie mogła skorzystać z nieistniejącego wówczas mechanizmu sanacji, musiała ogłosić bankructwo. Po latach zmagań prawnych, w 2011 roku, sąd apelacyjny prawomocnym wyrokiem przyznał właścicielowi JTT (funduszowi MCI) odszkodowanie w wysokości 46 mln zł (wraz z odsetkami). Uznał przy tym, że „organy podatkowe podejmowały błędne decyzje z naruszeniem prawa”.
Niestety, prawo i sprawiedliwość zatriumfowały tylko na czas jakiś. A konkretnie do września br., kiedy to sąd – wskutek apelacji Skarbu Państwa – zmienił zdanie i zredukował kwotę odszkodowania do… 2,2 mln zł. Ustnie uzasadniając swoją decyzję „uznaniem sędziowskim”. I trzeba było na to całych 7 lat!
„Czy wszystko odbyło się tak, jak przedstawił prokurator? – pyta sędzia oskarżonego.
– Nie, ale uważam, że jego plan też jest bardzo dobry”. Prawda, że życiowe?