Dawna „Solidarność” miała swój hymn, który wprawdzie zaczynał się obiecująco („mury runą, runą, runą”), ale za to kończył przygnębiająco („mury rosną, rosną, rosną”). Przy czym wymowa ostatnich zwrotek umykała większości słuchaczy, czyniąc „Mury” jednym z utworów, którego przesłanie zostało zrozumiane dopiero po czasie, i to też jedynie przez nielicznych. Z podobną sytuacją mamy do czynienia w przypadku systemu e-TOLL. Obecni jego krytycy po prostu nie dostrzegają rzeczywistej wartości rozwiązania, na które wydano ponad 440 mln zł, w tym przeszło 110 mln zł (sic!) na samo oprogramowanie.

Malkontenci mają problem z tym, że jak ktoś chce przejechać przez bramki na autostradzie to musi mieć profil zaufany. Albo że doładowanie konta może skończyć się komunikatem o błędzie i utratą pieniędzy („nie mamy potwierdzenia wpłaty i co nam pan zrobi?”). Są nawet źli ludzie, którzy się srożą, iż aplikacja e-TOLL musi być włączona przez cały czas trwania przejazdu, aby na bieżąco sprawdzać czy przypadkiem nie jedziemy jakimś płatnym odcinkiem, za który nie zapłaciliśmy. Co oznacza, że w tym samym czasie trudno byłoby korzystać z nawigacji, ale przede wszystkim koncentrować się na drodze. Pojawił się nawet podły komentarz, że „jedno ministerstwo zakazuje zabawy telefonem podczas jazdy, inne nakazuje bawić się aplikacją e-TOLL”. Inny użytkownik polskich dróg posunął się do stwierdzenia: „co za idiota wymyślił doładowanie konta w aplikacji od 120 zł do 500 zł dla samochodów osobowych. Dlaczego nie można normalnie podpiąć karty do konta i dokonywać płatności tak jak na A4 Katowice-Kraków”. Przepraszam, że przytoczę jeszcze jedną niesprawiedliwą ocenę, wedle której „pomysłodawca [e-TOLL] chyba dopiero kończy zerówkę”.

No i tu się nie zgodzę. Otóż moim zdaniem pomysłodawca musiał skończyć przynajmniej trzy klasy podstawówki, a zapewne nawet liznął szkoły średniej, bo wie, że w obecnych czasach o tym, czy jest dobrze czy źle, decyduje przede wszystkim wskaźnik PKB. Jak wiadomo, kryje się pod nim wartość wytworzonych towarów i usług w gospodarce danego kraju w określonym czasie. Jak PKB idzie do góry, to wszyscy się cieszą, a jak w dół, to naród płacze. Gdyby w starożytnym Egipcie faraonowie i kapłani znali ten wskaźnik, to wyjaśniliby znękanym budowniczym piramid, że dzięki ich ciężkiej pracy PKB rośnie, czyli jest dobrze! Co najmniej równie dobrze, jak obecnie nad Wisłą, bo przecież, drodzy malkontenci, im droższy e-TOLL, tym lepiej dla Produktu Krajowego Brutto. Więc im on jest droższy, ten miś tym… no? Koniaczek?