Może, ponieważ większość krajów zarządzanych jest w sposób fatalistyczny (nie mylić z fatalnym, choć pewnie i to określenie mogłoby mieć tutaj uzasadnienie), czyli na zasadzie: co ma być, to będzie, nie wiemy, jak z tym wirusowym przekleństwem walczyć. Nie możemy wypracować żadnej rozsądnej strategii, a i społeczeństwa w większości niezbyt dowierzają swoim władzom i nieentuzjastycznie stosują się do ich zaleceń, mających na celu ograniczenie rozprzestrzeniania się zakażenia. Tym bardziej, że w niektórych państwach, w tym i w Polsce, zalecenia zmieniają się jak w kalejdoskopie, co wprowadza dodatkowe zamieszanie i narusza podstawy jakiegokolwiek zaufania.

Zresztą, my generalnie nie lubimy zbytniego zamartwiania się, tworzenia scenariuszy alternatywnych, planów ewentualnościowych, budowania różnego rodzaju procedur i procesów na wypadek, jakby przyszło co do czego. Wszak już wieszcz Adam – pisząc w wiekopomnym dziele o sposobie zwalczania zaborcy – włożył w usta jednego z bohaterów narodowej epopei słowa: „Szabel nam nie zabraknie; szlachta na koń wsiędzie, Ja z synowcem na czele, i — jakoś to będzie!”. Nic, tylko romantyzm w czystej postaci, wprost z manifestu: „Czucie i wiara silniej mówi do mnie, niż mędrca szkiełko i oko”.

Dlaczego się tego czepiłem, jak pijany płotu? Po pierwsze dlatego, żeby uświadomić czytelnikom, że czasy dzisiejsze nie różnią się od przeszłości nic a nic. Po drugie, aby podkreślić, że tylko dla wybranych historia magistra vitae est. Zazwyczaj nie uczy nikogo i niczego, poza mieszaniem ludziom w głowach dla celów propagandowych. Po trzecie: jakbyśmy się nie kręcili, to plecy są zawsze z tyłu, co powoduje, że czy rządzą nami romantycy, sanacyjni ideolodzy moralnie zdrowego społeczeństwa, lumpensocjalkomuniści spod znaku wiecznej przyjaźni z ZSRR, technokratyczni liberałowie balcerowiczopodobni, czy rydzykowi wyznawcy utopii „dobrej zmiany”, zawsze wychodzimy na tym tak samo, czyli bez sensu.

Dlaczego? Bo problem jest w nas, a nie w nich. Rządzący pokazują, że sprawuje się władzę po to, aby ją utrzymać, a nie po to, aby było lepiej, aby entropia była mniejsza, abyśmy czuli się bezpieczniej. To są elementy absolutnie wtórne i tylko wtedy zajmują rządzących, kiedy mogą wpływać na utratę, bądź zachowanie przywództwa. A ponieważ w naszym przypadku, zgodnie z kalendarzem wyborczym, suweren będzie miał szansę dopiero za trzy lata wyrazić swoją opinię (chyba, że na skutek masowego niezadowolenia lub utraty poczucia bezpieczeństwa egzystencji zdecyduje się na „kryterium uliczne” na masową skalę), to na dziś rządzący mają wszystko i wszystkich w głębokim poważaniu. Dlatego mogą zajmować się sobą, a nie nami i zwracam uwagę, że to może i lepiej, bo jakby się zajmowali nami, to dopiero mielibyśmy bal.

To o tych na szczytach. A czy nas na dole stać na taką samą strategię i taktykę chwilowości, czy „dojutrkowości”? Otóż uważam, że nie. Powiem więcej: im bardziej władza jest nieodpowiedzialna, czy nieprzewidywalna, tym bardziej społeczeństwo musi być rozważne, roztropne i mądre. Inaczej będziemy jak „nierządne królestwo i zginienia bliskie”, że wspomnę myśl Jana z Czarnolasu. Z tego powodu cieszę się niepomiernie – obserwując media społecznościowe – na te wszystkie inicjatywy, pomysły i nowe aktywności, których wysyp ma miejsce właśnie w elektronicznej przestrzeni publicznej. Tylu ciekawych propozycji konferencji, podcastów, webinarów, czy zwykłych esejów i felietonów nie było od dawna. Świadczy to o tym, że na dole jest tęsknota za sensownym działaniem, najczęściej bezinteresownym, z głębokim przekonaniem o jego wartości i przydatności dla innych. Mając ograniczone możliwości bliskości fizycznej z drugim człowiekiem, chcemy być mu bliscy mentalnie i emocjonalnie. To jest wartość, którą powinniśmy sobie uzmysłowić, zdać sprawę z jej znaczenia i starać się kultywować, wówczas, kiedy (tak, czy owak) wszystko wróci do postpandemicznej normalności.

Generalnie, coś się w tej mierze zmieniło. Coraz więcej osób – od publicznie dostępnych, głupawych i wtórnych treściowo kont na Instagramie, czy Facebooku, zawierających informacje o tym, co ktoś jadł, z kim się spotkał albo jak wspaniałą ma rodzinę – przechodzi do pokazywania tego, jak myśli o rzeczywistości, próbuje na swój sposób ją porządkować (zmniejszając entropię otaczającego nas świata), pokazywać, że ma to wartość. Jest wiele aktywności polegających na dzieleniu się doświadczeniami, pokazywaniu najlepszych praktyk, czy popularyzacji interesujących treści i to, podkreślam, całkowicie niekomercyjnie. Może trzeba było pandemicznej chwili refleksji, abyśmy dostrzegli znaczenie nowoczesnych sposobów komunikowania się, odkryli ich prawdziwe, a nie tylko powierzchowne i epikurejskie (mieć kasę, wyjechać na Seszele, mieć piękne niebieskookie potomstwo) warstwy oraz odczuli w sobie potrzebę wychylenia się poza skostniałą skorupę naszych spraw codziennych i gonienia „za żywiołkami drobniejszego płazu”, że jeszcze raz odwołam się do Mistrza Adama.

Tyle mojej obserwacji na temat tego, jak dzięki niektórym osobom aktywnym w przestrzeni publicznej mediów społecznościowych można przełamywać paradygmat fatalistycznego „que sera, sera”. Czy można robić coś więcej? Oczywiście tak. Na przykład na dziś brakuje mi wśród publikowanych treści odpowiedzi na pytanie, jak czołowe postacie branży IT w Polsce, top managerowie planują i zamierzają kształtować postcovidową rzeczywistość. Na przykład jakie wyciągają wnioski odnośnie do budowy zespołów, kształtowania wśród nich procesów wymiany informacji, idei, emocji? Czy zamierzają zmienić coś w strukturach zajmowanych przez ich firmy powierzchni biurowych, organizacji wewnętrznych spotkań, wymogów uczestnictwa (obecność fizyczna vs. wirtualna), przekazywanych treści etc.? Czego nauczyli się dzięki pandemii w sferze nowego rodzaju przywództwa, kształtowania postaw, motywacji, ogólnie: jak poradzili sobie z tzw. umiejętnościami miękkimi? Tego typu treści jeszcze nie obserwuję w elektronicznych mediach, choć może źle patrzę. Może nastąpi to później, jak widmo pandemii osłabnie i trzeba będzie zrobić bilans tego czasu – tak dla siebie, dla wyciągnięcia własnych wniosków na przyszłość.

Bo chyba warto być mądrzejszym i przynajmniej uczyć się z doświadczeń, skoro – jako ludzkości i nacja – nie bardzo nam wychodzi nauka z historii. A ponieważ to ostatni felieton w tym roku kalendarzowym, chciałbym wszystkim wiernym, jak i okazjonalnym czytelnikom moich felietonów złożyć najlepsze życzenia spokojnych i radosnych (na miarę aktualnej sytuacji) świąt Bożego Narodzenia oraz wiele pomyślności i zdrowia w nowym roku.