Na początek porozmawiajmy o danych, jakie zebraliście na potrzeby niedawno opublikowanego raportu „Kraków IT Market Report 2024”. Z jednej strony cieszy, że lokalny rynek stale się rozwija, ale może nieco martwić stosunkowo niski odsetek polskich firm IT. Czy to jest realny problem?

Michał Piątkowski Takie są fakty. W samym Krakowie działa w sumie kilkaset firm IT, zatrudniających około 60 tysięcy osób, z czego połowa pracuje w dużych oddziałach międzynarodowych firm. Biorąc pod uwagę, że w Krakowie funkcjonują też mniejsze zagraniczne oddziały, a więc liczące poniżej 500 zatrudnionych, szacujemy, że jedynie około 20 procent specjalistów IT w naszym mieście pracuje w polskich spółkach. I choć chciałoby się, aby przewagę miały rodzime podmioty, to warto podkreślić, że przez kilka minionych dekad to głównie dzięki międzynarodowym firmom nastąpił bardzo duży wzrost kompetencji wśród polskich specjalistów. Dodatkowo mieliśmy przez ten czas i wciąż mamy do czynienia ze znaczącym napływem kapitału zagranicznego, korzystnie wpływając na inwestycje i konsumpcję.

Co należałoby zrobić, żeby sytuacja zmieniła się na korzyść polskich podmiotów?

Warto o tym dyskutować, bo przecież to, co wytwarzamy na rzecz międzynarodowych firm, stanowi ich własność intelektualną, z czego czerpią szereg korzyści biznesowych. A zatem polscy specjaliści zwiększają wartość firm zagranicznych, co w dłuższej perspektywie nie wzmacnia naszej gospodarki względem innych rynków. Sprawa ta ma jeszcze taki aspekt, że polskie państwo przez lata łożyło na edukację specjalistów, którzy pracują teraz w międzynarodowych strukturach. A jeśli nawet niektórzy z nich w polskich firmach, to często świadczących usługi programistyczne podmiotom spoza kraju. I kółko się zamyka…

Wracając do waszego raportu: jak prezentuje się Kraków, jako hub innowacyjności, w porównaniu z innymi dużymi miastami?

Kraków jest bardzo mocnym ośrodkiem, a jednocześnie ma swoją specyfikę. O ile w Warszawie korporacje chętnie lokują, poza zespołami programistów, swoje centrale oraz działy sprzedaży i marketingu, o tyle Kraków uznawany jest za świetną lokalizację dla centrów rozwoju oprogramowania, gdzie prym wiedzie kadra techniczna. Podobnie wygląda to w przypadku Wrocławia, Poznania i Gdańska. Z tą jednak różnicą, że Kraków jest mocno zdominowany przez firmy amerykańskie, podczas gdy we Wrocławiu i Poznaniu dominują raczej podmioty z regionu DACH, a Gdańsk jest chętniej wybierany do prowadzenia biznesu przez skandynawskie spółki technologiczne. Patrząc zaś z perspektywy technologicznej, w Krakowie dotychczas działało stosunkowo niewiele firm specjalizujących się w rozwiązaniach opartych na oprogramowaniu typu embedded. Z tym, że to się powoli zmienia, czego przejawem jest decyzja Volvo o otwarciu tutaj centrum badawczo-rozwojowego.

W minionych kilkunastu miesiącach w Krakowie zaczęło działać ponad 20 nowych zagranicznych firm IT, w tym pięć z nich to unicorny. Trzeba przyznać, że to bardzo dobry wynik, jednak chciałoby się zapytać: kiedy doczekamy się krakowskiego unicorna?

Na razie wciąż czekamy na oficjalnego polskiego unicorna, który mam nadzieję w końcu się objawi, a na Kraków też przyjdzie czas. Moim zdaniem przeszkodą wcale nie są kompetencje technologiczne specjalistów, ale umiejętności biznesowe. To znaczy proszę mnie źle nie zrozumieć – polscy przedsiębiorcy potrafią tworzyć znakomite firmy, takie jak InPost czy Comarch, które podbijają obce rynki. Natomiast wciąż brakuje nam powszechnej wiedzy i rozmachu, niezbędnych do tego, aby działać globalnie. Częściowo tłumaczy to fakt, że skoro Stany Zjednoczone są epicentrum świata technologii (wciąż), a Europa jest położona na jego peryferiach, to tym samym Polska stanowi peryferie peryferiów… Dlatego zbudowanie globalnej firmy jest u nas dużo trudniejsze niż w USA i wymaga ogromnej wprost determinacji kluczowych osób w firmie. Zwłaszcza że o specjalistów na lokalnym rynku musimy konkurować z międzynarodowymi korporacjami. Poza tym łatwiej osiągnąć globalny sukces w segmencie rozwiązań B2B niż w sektorze B2C. W tym pierwszym przypadku, żeby zaistnieć na obcych rynkach, potrzebne są znacznie mniejsze nakłady marketingowe. A polskie firmy, które odnoszą sukcesy specjalizują się raczej w produktach dla rynku B2C – jak InPost, DocPlanner czy Booksy – gdzie jednak światowa konkurencja jest wyjątkowo silna, więc szczególnie trudno jest się przebić.

Co należałoby zrobić, żeby wesprzeć rozwój polskiego sektora technologicznego? Czy to rola polityków?

Częściowo pewnie tak, ale problem jest znacznie bardziej złożony. Praktyczna wiedza na temat budowania przedsiębiorstw w branży nowoczesnych technologii znajduje się w głowach prezesów firm działających w tej branży. Mam przekonanie, że wśród nich nie brakuje takich, którzy mają ambicje i możliwości działania na rzecz rozwoju całej polskiej branży technologicznej. Ciekawym pomysłem wydaje się stworzenie przez nich platformy współpracy, która zaplanuje, zainicjuje i będzie wspierać niezbędne dla branży działania. Warto na pewnym etapie włączyć do tych prac inne grupy: administrację rządową, przedstawicieli uczelni, przedstawicieli dużych spółek państwowych czy środowisk startupowych. Zwłaszcza, że tych zewnętrznych czynników, które sprawiają, że polski sektor IT nie wykorzystuje w pełni swojego potencjału, jest bardzo dużo i są bardzo różne. Dopiero ich właściwa identyfikacja, a następnie systematyczne rozwiązywanie kolejnych problemów, doprowadzi nas do celu. Możemy przy tym brać przykład z innych państw, które odniosły niewątpliwy sukces, w tym Izraela, ale nie tylko, bo również Wielkiej Brytanii czy Francji.

Mam obawy, że wielu polskich prezesów, którzy odnieśli sukces, będzie jednak chciało – zamiast swoje firmy dalej rozwijać – sprzedać je większym podmiotom, wybierając „karierę” rentiera.

A czym się tu martwić? Ja akurat uważam, że to wcale nie jest niepożądane zjawisko. W USA jest powszechnie przyjęte, że firma technologiczna przechodzi przez różne fazy – od powstania aż do exitu. To właśnie dzięki udanym exitom do kluczowych osób w firmach trafiają pokaźne środki, z których część jest inwestowana w kolejne spółki. W efekcie rynek startupów rozwija się przez pączkowanie, co korzystnie wpływa na innowacyjność na danym rynku. W Polsce zaś zbyt często traktuje się swoje firmy jak własne „dzieci”, z którymi chce się pozostać do końca życia. Być może brakuje nam jeszcze kultury exitu, przez co dobrych polskich startupów, z doświadczoną kadrą founderów, jest mniej niż mogłoby być. Niewykluczone, że tak będzie w przyszłości.