Są wakacje. Czas, kiedy większość z nas robi śliczne
fotki i stara się udokumentować swoją urlopową rzeczywistość. Te zdjęcia po
obróbce lądują w portalach społecznościowych i kształtują nasz
wizerunek. Z tych portali inni chcą korzystać i czerpać z nich
wiedzę o nas, naszej kondycji, zwyczajach, zasobności. Wszak nie na darmo
w prasie pojawiają się informacje, że już niedługo banki tym, którzy nie
mają konta na Facebooku, nie będą udzielać kredytów. Nie wiem co prawda
dlaczego, ale tak może być!

Zastanawiam się tylko,
czy temu, kto opublikował na swoim profilu zdjęcia z Riwiery Francuskiej,
bank da kredyt czy nie? Czy to klient zasobny, wiarygodny, czy wprost
przeciwnie – utracjusz, który goni za prestiżem za wszelką cenę? Chce się
pokazać i potrzebuje kredytu na kolejne zachcianki, bo jego „potrzeby”
(piszę specjalnie w cudzysłowie) przekraczają możliwości finansowe? Czy
będzie on bardziej wiarygodny od takiego, który jedzie do gospodarstwa
agroturystycznego, dajmy na to na Podlasie, i tam w zgodzie
z własnym cash flow stara się spędzić miło czas z rodziną
i przyjaciółmi bez ekstrawagancji finansowych i napinania się?

Te
dylematy zostawmy bankierom przyszłości. Są na Facebooku i generalnie
w Internecie problemy dziś bardziej istotne. Niedawno doniesiono, że
pewien azjatycki koncern płacił grupie studentów, aby w mediach
internetowych i  portalach społecznościowych lajkowali na rzecz jego
produktów, zaś hejtowali w przypadku produktów tajwańskiego konkurenta. Po
ujawnieniu procederu światowy koncern wszystkich oczywiście przeprosił.
Oświadczył, że doszło do nieporozumienia i przekręcenia jego intencji oraz
nadinterpretacji. Fajne? Zatem opinie o produktach w sieci są
prawdziwe czy opłacone? Bądź tu mądry i pisz wiersze, jak się mawiało
przed wojną. Tego typu praktyki powodują, że media internetowe i portale
społecznościowe są traktowane przez guru marketingowych z dużą rezerwą.
Wielu producentów nie płaci już za lajki, nie mówiąc o klikach, bo te
generują automaty software’owe.

Zatem czy
z Internetu i stron społecznościowych można czerpać wiedzę
o otaczającej nas rzeczywistości, czy jest to złudne? Moja teza,
poniekąd potwierdzana przez strategię Facebooka i Google’a, jest taka:
możliwości zmonetaryzowania takich narzędzi w marketingu są ograniczone.
Zarówno jeśli chodzi o zakres oddziaływania, jak też o czas trwania.
Stąd szukanie przez obie wymienione firmy pomysłów na stabilne przychody
(w czym Google jest lepszy, dlatego lepiej wyceniany na giełdzie). Wiedzę
o rzeczywistości musimy nauczyć się czerpać z innych miejsc
– Internetu oczywiście nie wyłączając – ale do tego i my,
i narzędzia muszą jeszcze dorosnąć.

Tymczasem wszystkim czytelnikom
CRN-a ślę życzenia superpogody na superwakacjach, niezależnie czy to na
Riwierze, czy na moim ulubionym Podlasiu.

 

Autor pełni
funkcję dyrektora handlowego i partnera w spółce ComCERT.