Według Gartnera ok. 30 proc. osób, które pracują zdalnie w czasie pandemii, może już nie wrócić do firmowych open space’ów. To wcale nie oznacza, że wylecą na bruk. Wręcz przeciwnie, korporacje pozwolą im kontynuować pracę w zaciszu czterech kątów. I tu ciekawostka – państwem, w którym szczególnie pokochano zdalną pracę jest Portugalia. Z ankiety, przeprowadzonej przez internetową agencję pośrednictwa pracy Fixando, wynika że 65 proc. Portugalczyków pracujących zdalnie, chce dalej korzystać z tego modelu zatrudnienia. Podobne badanie zrealizował w Polsce Smartscope. Okazało się, że odsetek naszych rodaków, którzy wykazują chęć wykonywania służbowych obowiązków w domu, jest dużo niższy niż w ojczyźnie Cristiano Ronaldo i wynosi 25 proc. Odpowiedź na pytanie: kto wykazuje się większym rozsądkiem – Polacy czy Portugalczycy, nie jest wcale prosta. Tym bardziej, że pracodawcy mogą zafundować powracającym do biura kilka niemiłych niespodzianek.

Od niedawna coraz głośniej się mówi o nowych obostrzeniach dla pasażerów linii lotniczych. Prawdopodobnie będą oni musieli stawiać się w porcie lotniczym aż cztery godziny przed lotem, a oprócz kontroli bezpieczeństwa czekają ich badania zdrowotne. Natomiast mniej i ciszej mówi się o restrykcjach, które mogą pojawić się w miejscach pracy. A szkoda, bo część z nich to pomysły rodem z Big Brothera. Niektórzy pracodawcy oficjalnie zapowiadają, że wprowadzą narzędzia do pomiaru zarówno interakcji zachodzących między pracownikami, jak i ich stanu zdrowia. Zresztą przed drzwiami korporacji już ustawiają się długie kolejki handlowców, którzy oferują urządzenia oraz oprogramowanie do walki z koronawirusem. Przykładem może być firma PricewaterhouseCoopers, która pracuje właśnie nad aplikacją telefoniczną do śledzenia kontaktów oraz analizy interakcji między pracownikami w domach i biurach. Ponoć zainteresowanie produktem wyraziło ponad 50 klientów, w tym największe banki ze Stanów Zjednoczonych, firmy energetyczne i właściciele fabryk. Z kolei amerykański gigant reklamowy Interpublic Group of Companies postanowił rozdzielić 22 tys. pracowników ze Stanów Zjednoczonych na trzy odrębne grupy. Zastosowanym kryterium podziału jest poziom ryzyka zachorowania na COVID-19. Zatrudnieni mają ujawnić dane dotyczące swojego stanu zdrowia, a w pewnych przypadkach nawet informacje medyczne dotyczące członków rodziny. Pandemia koronawirusa podnosi zatem poziom inwigilacji na wyższy poziom, a przy okazji otwiera nowy rozdział w debacie dotyczącej prywatności i kompromisu, którzy ludzie są skłonni zaakceptować w celu zapewnienia bezpieczeństwa. Choć profesorowie będą toczyć na ten temat długie dysputy, dalszy rozwój wypadków jest łatwy do przewidzenia. Ludzie, chcąc zachować stanowisko pracy, zgodzą się na utratę resztek prywatności.

Zresztą historia lubi się powtarzać. Po zamachach z 11 września w holach biurowych stanęły bramki, recepcjoniści zaczęli sprawdzać dowody osobiste, a w podziemnych garażach poszukiwano samochodów pułapek. Środki, niegdyś uważane za ekstremalne, obecnie  nikogo już nie dziwią. Dlatego pracownicy biurowi dość szybko przyzwyczają się do nowych procedur, które przynosi ze sobą COVID-19. Z kolei pracodawcy z pewnością porzucą narrację o projektowaniu fajnych i przyjaznych przestrzeni pracy na rzecz bezpiecznych i odpornych biur. Niewykluczone, że wraz z narastającymi restrykcjami modny slogan „zostań w domu” nabierze nowego znaczenia.