Tak, to one piszą, że po obu stronach Atlantyku w ostatnim roku niesamowitą poczytnością wśród polityków cieszy się „Wojna peloponeska” Tukidydesa. Nasi rządziciele i opozycjoniści też podobno nie stronią od tego dzieła. Jeśli do tego dodamy poprzednią popularność „Sztuki wojennej” Sun Tzu oraz niegasnący popyt na „Księcia” Niccolo Machiavellego (też o wojnie, tylko trochę nam bliższej i kulturowo, i czasowo, i geograficznie), to mamy pełnię złowieszczego obrazu.

Bo po co politycy czytaliby książki, jeśli nie chcieliby wykorzystać przyswojonych treści? Przecież nie po to, aby wyjść na tych, na których nie chciał wyjść naturszczyk Jan Himilsbach, kiedy zaproponowano mu naukę angielskiego z perspektywą wyjazdu do Hollywood… Zatem już się boję, i to nie na żarty. Do tego ta coraz powszechniejsza psychoza: ustanowienie obrony terytorialnej i tłumy garnące się do wojska, oddziałów paramilitarnych lub innych organizacji o podobnym charakterze. I te podnoszone wydatki na sprzęt wojskowy. Oczywiście na potrzeby obronności, bo przecież nikt nie inwestuje w celu agresji. A przynajmniej o tym nie mówi.

Zatem kto będzie kogo napadać, skoro wszyscy są gotowi do obrony, a nikt do ataku? Temu oczywiście towarzyszy odpowiednia retoryka w stylu „nie oddamy ani guzika” czy „nasza armia jest silna”. Bo niby wydajemy więcej, ale na co? Helikoptery wstrzymane już od roku, tymczasem do końca 2016 miało być ich 2 (!), a kilkanaście do połowy 2017. Patrioty? Na razie to my jesteśmy patriotami, niezależnie od okoliczności, bo rakiety będą (może) kiedyś. Homary? Te chyba zastąpiły niesławne „ośmiorniczki” jako znamiona luksusu i rozpasania władzy, bo stosowne wyposażenie i środki prowadzenia wojny ciągle są na liście pobożnych życzeń.

Jeśli ktoś myśli, że właśnie przytoczyłem argumenty przemawiające za tym, że wojny nie będzie, to się myli. Najczęściej wojnę prowadziliśmy, nie będąc do niej ani przygotowani, ani właściwie uzbrojeni, ale za to otoczeni gorącymi w deklaracjach, choć raczej fikcyjnymi (w czynach) sojuszami. Można powiedzieć, że im więcej o wojnie wszyscy gadają, a mniej robią, tym ona bardziej prawdopodobna. I do tego ten ciągły kamuflaż. Przede wszystkim w warstwie werbalnej. Ta nowomowa, zastępująca często efekty realnych działań, mająca wystraszyć przeciwnika, to prężenie muskułów, które ma za cel przykrycie prawdziwego stanu rzeczy.

Maskowanie to też ostatnio moda biznesowa i w naszej branży. Te reorganizacje, restrukturyzacje, zmiany personalne decydentów, nadawanie nowych znaczeń pojęciom starym albo wręcz tworzenie nowych. Po co? Aby było klarowniej, lepiej, sprawniej? Zapewne w zamyśle inicjatorów tak, ale stanie się to za wiele kwartałów. Na razie widzimy coś, co nosi znamiona kamuflażu, ukrywania prawdziwych celów, wprowadzania konkurenta, rynek kapitałowy czy kogo tam chcecie w błąd. Przykład? Pierwszy z brzegu: HP. Ile kwartałów zajęło obu firmom powstałym po podziale giganta osiągnięcie jakiej takiej stabilności i pokazanie znaków poprawy? Dwa lata? Niech mnie poprawią ci z lepszą pamięcią. Kolejne przykłady? Chociażby Dell i Microsoft.

 

A dystrybutorzy? Oto właśnie na tę ścieżkę wchodzi moja wieloletnia miłość: Tech Data. Po opublikowaniu wyników za pierwszą połowę roku finansowego 2018 i policzeniu kosztów przejęcia Avnetu, jak też „posprzątania” w Europie, kurs akcji spółki w jeden dzień (1 września br.) poleciał w dół o „skromne” 20 proc. Dziś mamy odpowiedź zarządu: dzielimy firmę! Nie wiadomo na razie, czy tylko logicznie i mentalnie, czy również fizycznie. Podział ma być zapewne z grubsza na broadline i VAD. Ale gdyby tak podano w komunikacie, jaka byłaby to nowina? Żadna! Więc zamiast podziału znanego od dziesiątków lat zarząd w swej mądrości zaproponował podział na dystrybucję produktów „end point” i „infrastructure”. To samo? Mniej więcej, ale jak brzmi! Nowocześnie, omal innowacyjnie i unikatowo (to dwa ostatnio modne słowa – bez nich żaden plan restrukturyzacji nie ma prawa zaistnieć).

Jak będzie – zobaczymy. Życzę szczerze sukcesu. Powiem więcej: za dwa lata jakieś zmiany zobaczymy wszyscy. Tylko oby na lepsze. Dla dystrybutora i jego partnerów, a przede wszystkim dla kanału resellerskiego. Przez te dwa lata wieszczę perturbacje. Będą tym mniejsze, im szybciej Tech Data w miejscach najbliżej klienta, czyli w poszczególnych krajach, zainwestuje w swoją obecność, bo przynajmniej w Polsce nie robi tego od lat. Wkrótce przykłady innych „kamuflaży”, z innych poziomów organizacji rynku IT w Polsce i nie tylko.

Na koniec stary jak świat żart o tym, jak można rozumieć pojęcie kamuflażu i maskowania: do ziemianki sowieckiego dowódcy frontowego wpada adiutant i krzyczy, że na tyłach oddziału pojawiły się wrogie tanki. Na co oficer wyciąga flaszkę samogonu, rozlewa po szklance i każe podwładnemu wypić, samemu w tym uczestnicząc. Czynność tę powtórzono tyle razy, na ile pozwoliła zawartość butelki. Gdy już nie było trunku, oficer pyta adiutanta: „Sasza, a widzisz ty mnie jeszcze?”. „Niet” – bełkocze młodziak. Na co oficer z właściwą swojej pozycji wyższością konstatuje: „No proszę, Sasza, jak my skutecznie i tanio się zamaskowali”.

Oj, odnoszę wrażenie, że zanim te wszystkie mądrości książkowe z przeszłości trafią do głów dzisiejszych strategów i decydentów, jeszcze parę razy będą musieli zaczerpnąć z mądrości frontowego oficera. Wszak to o niebo prościej, a głowa na drugi dzień boli i tak, i tak.