W dniu, w którym Twitter zaakceptował ofertę Elona Muska, masa użytkowników tego medium społecznościowego zarzekała się, że dezaktywuje swoje konta. Przez chwilę można było odnieść wrażenie, że na platformie zacznie „hulać wiatr”. Tak się oczywiście nie stanie. Jeszcze nie tak dawno ludzie mówili, że nie będą korzystać z Instagrama, a wcześniej z Facebooka. Tymczasem media społecznościowe zostały stworzone w taki sposób, aby ludzie do nich cały czas wracali, i większość wraca. Zapewne podobnie będzie z Twitterem.

Tak czy inaczej, jak na razie nie wiadomo, co Musk zrobi ze swoją nową zabawką. Niektórzy (ci najbardziej naiwni?) wierzą, że miliarderowi uda się naprawić świat mediów społecznościowych. Ja się do nich nie zaliczam, zwłaszcza po lekturze „Wielkiej czwórki” Scotta Gallowaya podczas tegorocznej majówki. I zapewniam, że nie był to czas stracony. Jak się łatwo domyślić, bohaterami lektury są Amazon, Apple, Facebook i Google, a więc koncerny przez niektórych również nazywane „bandą czworga” (gang of four). Nie jest to z pewnością pean na cześć wymienionych koncernów. Autor, który jest profesorem Stern School of Business na Uniwersytecie Nowojorskim, ujawnia skrywane strategie wielkiej czwórki i to, jak manipulują one naszymi podstawowymi potrzebami emocjonalnymi. Jednocześnie stawia pytanie, dlaczego „banda czterech” może sobie pozwolić na więcej, a ludzie wybaczają jej grzechy, które dawno już pogrążyłyby inne firmy?

Scott Galloway zwraca między innymi uwagę na niepokojący aspekt współczesnego duopolu medialnego – Facebooka i Google’a. Oba koncerny przekonują, żeby nie nazywać ich mediami, a jedynie platformami. Zdaniem Gallowaya takie uchylanie się od odpowiedzialności społecznej umożliwia rozmaitym autokratom i wrogo nastawionym pozerom posługiwanie się fałszywymi wiadomościami, niosąc ze sobą zagrożenie, że kolejnymi wielkimi mediami mogą być znowu pełne prymitywizmu „ściany jaskiń”.

Czasami spotykam się z osobami, którym udało się uwolnić od mediów społecznościowych. Wprawdzie nie są to nagminne przypadki, aczkolwiek pokazują, że można żyć bez Facebooka, Twittera czy Instagrama. Jeden ze znajomych przyznał, że o wiele łatwiej publikować kontrowersyjne opinie, krytykować znane postaci życia publicznego, gdy jesteś schowany „za klawiaturą”. Jednak kiedy spotyka się bezpośrednio z sąsiadami, są oni bardziej wstrzemięźliwi w wyrażaniu swoich opinii. Powiedział mi również, że dużo łatwiej teraz dogaduje się ze znajomymi, ponieważ nie widzi ich postów na Facebooku i Twitterze.

Elon Musk nazwał Twittera placem miejskim i trzeba przyznać, że to dość trafna analogia. Na placu miejskim zbiera się cały przekrój mieszkańców – obok światłych obywateli nie brakuje oszustów, cwaniaków i złodziei. Podobnie jest w mediach społecznościowych, w których szerzenie dezinformacji jest tylko jednym z wielu występujących tam problemów.

Scott Galloway zauważa, że gospodarka naśladuje przyrodę i jak dotąd w obu przypadkach wskaźnik śmiertelności wynosi 100 procent. Dotyczy to także wielkiej czwórki. Pytanie nie brzmi „czy”, tylko „kiedy i z czyjej ręki”. W każdym razie startupy przymierzające się do roli następców już dziś zapowiadają, że „plac miejski” powinien zastąpić „kameralny skwerek”.