Na początek małe zastrzeżenie: nie jestem żadnym specem od gór. W Tatrach nie byłem, a co dopiero gdzieś dalej. Interesuję się tematem czysto teoretycznie, jak wąsaty Janusz skokami narciarskimi. Oglądałem dokument o Kukuczce na Netflixie, przeczytałem numer specjalny „Polityki” o Himalajach i zeskanowałem wzrokiem parę „blurbów” górskich książek w Empiku. Ot, tyle. Także ten, nie bijcie jak coś pokręcę. To tylko tło do tematu.

Dla jeszcze mniej ogarniętych ode mnie małe wprowadzenie. W wysokie góry nie idzie się tak po prostu w rakach i z plecakiem, tylko z ciężarówką i 60-osobową ekipą. Szerpowie, tak jak kiedyś, niosą ci cały majdan, ale do tego masz jeszcze świtę w obozie – łącznie z kamerzystą dokumentującym Twój wyczyn i kucharzem, który na tacy przynosi ci bigos. Cała wyprawa trwa długie tygodnie, z czego większość to gnicie w namiocie przy książkach i serialach, w oczekiwaniu na idealny moment zaatakowania szczytu. Są oczywiście odstępstwa od takiej strategii – nazywa się to „stylem alpejskim”: w kilka osób, z całym ekwipunkiem na plecach i w krótkim czasie. Chętnych na takie podejście jest jednak coraz mniej, chociaż to taka najwyższa szkoła jazdy, najbliższa ideałom sztuki tego całego wspinania, czyli „walki człowieka z górą”.

No dobra, ale co ma piernik do wiatraka? A to, że gdzie nie zacznę czytać, tam widzę analogie do wysokogórskich wypraw w naszym startupowym środowisku. I nie chodzi mi wcale o te pozorne podobieństwa: ambitne cele, chwałę i oklaski. Tak jak w górach, tak w internetach, diabeł tkwi w szczegółach. Otóż wspinaczka w dzisiejszych czasach to coraz bardziej kwestia pieniędzy niż umiejętności. Wyspecjalizowane firmy i ich świta na trasie, za kilkadziesiąt tysięcy dolarów, postawią na Mount Everest prawie każdego, w miarę wysportowanego, wysoko postawionego dyrektora z korpo. No, może nie wniosą go na lektyce, ale jak patrzę na zdjęcie z zatłoczonej drogi na szczyt, to klientela zdaje się być prawie tak mainstreamowa jak na Krupówkach.

Zostawmy jednak biednych amatorów, oni tam wchodzą dla siebie. Za to zawodowcy – oni to już wchodzą głównie dla sponsorów i chwały. Brutalnie scharakteryzował to himalaista Ryszard Gajewski (autor pierwszego w historii wejścia bez tlenu zimą na ośmiotysięcznik) w kontekście niedawnej nieudanej wyprawy byłej lekkoatletki na wspomniane K2: „[…] gdy słyszę, jak pompują  tę Magdę, że dziewczyna może wejść na szczyt, to mnie to śmieszy. Cóż, ważne, by się wszystko kręciło. Pewnie później napisze książkę”. A chwilę potem dodaje: „Jeżeli masz doświadczenie we wspinaczce zimą, jeżeli dokonywałeś przejść najpierw w Tatrach, później w Alpach, dopiero wtedy kolejnym krokiem mogą być Himalaje czy Karakorum. Tylko kto dzisiaj jeździ w Alpy? Nikt. Jadą w Himalaje, bo to się sprzedaje”.

I tu docieramy do szczy… tfu, zgrzytu w całej sytuacji: w Alpy nikt nie chodzi, a alpejski styl przegrywa z oblężniczym (ten z dużą ekipą za dużą kasę, o którym powyżej). Zbyt śmiałym stwierdzeniem byłoby, że kasa wypiera sztukę i umiejętności – bardziej „cel uświęca środki”. Nie chcę tu schodzić na wątki filozoficzne, że jak góra nie daje się wziąć zimą to widocznie tak ma być i basta, trzeba uszanować prawa natury. Chodzi mi bardziej o to, co wywołało kontrowersje w naszym kraju przy okazji niedawnego zdobycia K2 zimą: czy wejście z tlenem, za wszelką cenę, to nadal wyczyn sportowy (styl alpejski wyklucza wszelkie „pomagacze”, jak butle z tlenem, poręczówki i komory hiperbaryczne)? Otóż, moim skromnym zdaniem, wyczyn to zaiste jest, ale nie sportowy.

Ze startupami trochę podobnie. Mamy tysiące takich, których celem jest break even point (połazić po górach, strzelić parę fotek, wrzucić na „insta”) albo kilkudziesięciu śmiałków, którzy chcą robić wyłącznie jednorożce (tylko Himalaje, ewentualnie Karakorum, najlepiej zimą). Środka nie ma. Nikt nie chce robić firm, które zatrudniają kilkadziesiąt osób i zarabiają, powiedzmy, kilka milionów złotych rocznie. Nieposkromiona ambicja zdobywania biznesowych szczytów czasem przesłania prawdziwy cel przedsiębiorczości. Coś, na czym zbudowano potęgi zachodnich gospodarek, gdzie pełno takich solidnych, sporych firm, które jednak dopiero w masie skumulowanego PKB robią wrażenie. Wartych dziesiątki, setki milionów, ale bez ambicji stania się znanymi z tego powodu, że zostały jednorożcami. Zbudowanych na racjonalnych celach, „bootstrapując” w oparciu o własny kapitał („bez tlenu z butli”), czy dzięki racjonalnemu finansowaniu zewnętrznemu (bo żadna ambitna wyprawa tania nie jest).

Zamiast tego, tak jak w górach, tak i w startupowej branży widać gołym okiem głównie napinanie muskułów, wdzięczenie się do mediów i ekwilibrystykę finansową, żeby „zapiąć” gigantyczny budżet (wiecie dlaczego nasi czołowi startupowcy z setkami milionów złotych inwestycji nie komunikują posiadanych udziałów? Bo mają już jednocyfrowe procenty w swoich własnych firmach…).

Czasem takie biznesowe ośmiotysięczniki to są wręcz Himalaje… głupoty. Sławny był w środowisku przypadek pary, która przez chorą ambicję i chęć zadowolenia za wszelką cenę sponsorów dopuściła się manipulacji, takich jak retusz zdjęć czy wprowadzanie w błąd, jeśli chodzi o skalę trudności. W światku startupowym też była podobna historia, firmy Theranos. To oczywiście skrajność, ale pokazuje do czego może doprowadzić ślepe zapatrzenie tylko w najwyższy cel. A przecież każde dziecko wie, że upadek z wysokości boli najbardziej. A nawet, jeśli uda ci się wejść, z wycieńczonym organizmem i odmrożonymi palcami, to hmmm… okazuje się, że tam wcale nie jest tak ładnie!

Ładne to są Alpy. Niesamowite widoki, świeże powietrze i wspaniała przygoda. Także, Panie i Panowie, twórzmy takież, średniej wielkości, firmy. Zdrowe, poukładane, rentowne, robione dla siebie, a nie na pokaz. Satysfakcja większa, ryzyko mniejsze. Wiem, że „łatwo powiedzieć”, ale to nie jest świat dla małych firm, a „Alpy”, wbrew pozorom, nie są daleko i nie są takie trudne do zdobycia w dzisiejszych czasach – lepszych warunków dawno nie było. Lepiej żebyśmy mieli w kraju parę tysięcy alpinistów niż paru himalaistów.

PS: A jak już musisz w Himalaje (w końcu na Ziemi jest miejsce i dla tych i dla tamtych), to bądź jak Nirmal „Nims” Purja, członek mniejszości etnicznej Gurkhów, a przy okazji komandos i najszybszy zdobywca wszystkich ośmiotysięczników. W styczniu zasłynął zimowym wejściem na K2. Bez tlenu z butli.

Rafał Agnieszczak Rafał Agnieszczak  

to jeden z pierwszych polskich przedsiębiorców e-commerce, twórca portali Fotka.pl, Świstak.pl, Furgonetka.pl, a także Finansowo.pl. Wcześniej był m.in. menedżerem ds. treści w Ahoj.pl. Ukończył Szkołę Główną Handlową na kierunku zarządzanie i marketing. Pierwszy milion złotych zarobił w wieku 25 lat, ale – jak sam podkreśla – nie czuje się człowiekiem sukcesu.