Mniejsza z moimi humorami.
Gorzej, że nie poprawiają one nastroju inwestorów, którzy kiedyś zainwestowali
w te firmy, widząc w nich lokomotywy branży. Nie gram roli doradcy
inwestycyjnego i nikomu nie zamierzam niczego wyjaśniać, ale trudno nie
odnotować faktu kilkudziesięcioprocentowych spadków kursów akcji tych firm. Czy
to wina ich słabych wyników? Raczej nie, bo ciągle przynoszą solidne zyski
i odnotowują wzrosty. Może zatem spadek kursu jest wynikiem obaw
inwestorów związanych z wprowadzeniem „odwróconego VAT-u”? Może, ale
dlaczego cała giełda dołuje, a dolar osiągnął od lat niewidziany poziom
ponad 4 zł?

Swoją rolę odgrywa tu
likwidacja OFE, które dla warszawskiej giełdy były jak narkotyk. Giełda się od
nich uzależniła i nie wytworzyła innych mechanizmów pozyskiwania funduszy,
zwłaszcza od inwestorów zagranicznych. Siła i pozycja GPW była
„nadmuchana” poprzez transfer pieniędzy przyszłych emerytów na warszawski
parkiet rękami otwartych funduszy inwestycyjnych. Gdy tego zabrakło
w wyniku zamachu na OFE dokonanego przez ministra Rostowskiego, król
okazał się nagi. A ta nagość nazywa się bieda. Bieda polskiego rynku
finansowego i słaba siła przyciągania kapitału.

O ile różne agencje
rządowe i samorządy wkładały w ostatnich latach dużo wysiłku, aby
przyciągnąć zagraniczne inwestycje bezpośrednie, o tyle nikt nie zajmował
się inwestycjami pośrednimi. Uważano (i tak uważa się do dziś!), że rynek
kapitałowy to baśniowy Sezam, który obroni się sam, a Polska to cudowny pupilek
Europy i całego tzw. wolnego świata, niezmiernie atrakcyjny sam
z siebie. I oto temu pupilkowi zabrano zabawki w postaci
funduszy emerytalnych, międzynarodowa sytuacja polityczna drastycznie się
zaostrzyła i stała niepewna, a do tego obywatele żyjący między Bugiem
a Odrą wybrali sobie nową władzę, która nie cieszy się zbytnią sympatią
światowych decydentów. I mamy klops. Będziemy niestety musieli zjeść go
sami, bo nikt nam nie pomoże, a głosy z Brukseli i jej okolic
wieszczą, że najbliższa perspektywa finansowa wywalczona przez komisarza
Lewandowskiego wcale nie musi stać się rzeczywistością, bo „sytuacja jest
trudna i są pilniejsze potrzeby niż wspieranie spójności”. Tym bardziej że
nowy polski rząd nie deklaruje zbyt ochoczo wspierania starych unijnych członków
w rozwiązywaniu ich problemów, jak choćby w sprawie uchodźców
z Bliskiego Wschodu.

Lekiem na to może być
stoicyzm i rozsądny pesymizm, a nie czarnowidztwo, oraz… piosenki
mistrza Wojciecha Młynarskiego, takie jak „Przyjdzie walec”, „Co by tu
jeszcze..”., „Róbmy swoje”, „A wójta się nie bójta” czy „Jest jeszcze
panna Hela”, z tekstu której wyimek stanowi tytuł dzisiejszego felietonu.
Przeczytanie tekstu tej piosenki w dzisiejszej polskiej sytuacji polecam
szczególnie. A fragment o śledziu, który jest obok karpia tradycyjną
rybą na naszych wigilijnych stołach, zasługuje na należytą uwagę. Wszak to
„metafizyczne danie”, jak określił je mistrz Młynarski.

Metafizyki zaś potrzeba
nam na te Święta bardzo. Metafizyka bowiem powinna nam pomóc zdystansować się
wobec szarej rzeczywistości i bieżączki, nadać właściwy wymiar otaczającym
nas rzeczom i temu, po co i o co walczymy. Po szarej jesieni
i mroźnej zimie nadejdzie wiosna, bo takie są prawa przyrody, natomiast po
spadkach na giełdzie przyjdą wzrosty (zwłaszcza jeśli fundamenty biznesu są
solidne), bo takie są prawa ekonomii.