Od 26 kwietnia obowiązuje ustawa o udostępnianiu informacji gospodarczych. Zgodnie z nią przedsiębiorstwa mogą przekazywać dane o zadłużeniu swoich klientów tzw. biurom informacji gospodarczej. To firmy, które będą stworzone specjalnie do tych celów. Jednak ich założenie nie jest łatwe, chociażby z tego powodu, że kapitał założycielski powinien wynosić minimum 5 mln złotych. Jeśli ustawa ma rzeczywiście wejść w życie, to biura informacji gospodarczej powinny powstać jak najszybciej. (Miejmy nadzieję, że nie powtórzy się sytuacja związana z tworzeniem Biura Informacji Kredytowej, które powstawało przez 4 lata.) Mają gromadzić, przechowywać i sprzedawać informacje o dłużnikach zalegających z płatnościami.

W ich bazach danych mogą znaleźć się zarówno przedsiębiorstwa, jak i osoby prywatne, które zwlekają z uregulowaniem długu. Tylko wybrane firmy mogą zgłaszać dane nieuczciwych dłużników do biur informacji gospodarczej. Są wśród nich banki, towarzystwa ubezpieczeniowe, operatorzy sieci telefonicznych, elektrownie, firmy wydające karty płatnicze, a nawet spółdzielnie i wspólnoty mieszkaniowe. Do biur informacji gospodarczej (nota bene za bezprawne posługiwanie się tą nazwą grozi, według ustawy o udostępnianiu informacji gospodarczej, niezwykle surowa kara: 5 mln złotych grzywny, 3 lata więzienia lub obie te kary łącznie) mogą się zgłosić wszystkie firmy lub osoby, które pragną dowiedzieć się, czy potencjalny kontrahent lub klient reguluje zobowiązania finansowe, np. czy płaci za telefon, prąd, czy spłaca terminowo kredyty.

Na listę za kilkaset złotych

Czy rzeczywiście biura informacji gospodarczej spełnią rolę źródła danych o wiarygodności przyszłych klientów? Niektóre zapisy w ustawie o udostępnianiu informacji gospodarczej mogą budzić wątpliwości. Chodzi przede wszystkim o wysokość kwoty długu. Można trafić na listę dłużników biura z powodu zalegania z zapłaceniem relatywnie niskiej kwoty. W przypadku przedsiębiorcy jest to zaledwie 500 złotych, konsumenta – 200 złotych. Zdaniem Federacji Konsumentów to przesada. Według danych Unii Europejskiej wartość przeciętnej transakcji dnia powszedniego, czyli innymi słowy codziennych drobnych zakupów konsumenckich, wynosi 10 euro. Zatem wystarczy nie zapłacić rachunku równego 4 – 5 transakcjom codziennym, aby zyskać etykietę niewypłacalnego dłużnika. Nawet rachunki telefoniczne w firmach wynoszą często o wiele więcej niż 500 złotych. A jeśli okaże się, że wysokość rachunku budzi zastrzeżenia abonenta? Może złożyć reklamację, ale zanim TP ją rozpatrzy minie więcej niż dwa miesiące. Tyle czasu od umówionego terminu wystarczy, by wierzyciel mógł zgłosić dane dłużnika do biura informacji gospodarczej.

W ciągu dwu miesięcy wierzyciel ma obowiązek wezwać go do zapłaty. Musi go jednocześnie ostrzec, że jeśli nie ureguluje zaległości, znajdzie się wśród innych opieszałych płatników zarejestrowanych w biurze informacji gospodarczej. Wierzyciel musi wysłać dłużnikowi (listem poleconym) wezwanie do zapłaty i ostrzeżenie na miesiąc przed zgłoszeniem jego danych do biura. Na liście mogą się znaleźć zarówno dane dłużnika, jak i jego wspólników. Jednak tylko tych, którzy mają minimum 10 proc. kapitału zakładowego firmy. Jeśli zdarzy się, iż dłużnik zalega z płatnościami i jako osoba fizyczna, i jako firma, biuro może ujawnić informacje o wszystkich długach, bez względu na to, czy są związane z działalnością gospodarczą danej osoby.

10 lat w rejestrze

Biura informacji gospodarczej zbierają dane nie tylko o długach, ale także o próbach wyłudzenia pieniędzy, np. kredytu, za pomocą fałszywych dokumentów (podrobionego lub cudzego dowodu osobistego albo nieprawdziwego świadectwa o zarobkach). Przedsiębiorca, którego próbowano w ten sposób oszukać, może zgłosić informacje z fałszywego dokumentu (rodzaj, serię i numer dowodu, datę wystawienia, dane wystawcy, prawowitego właściciela, okoliczność posłużenia się nim, informacje o instytucji, która stwierdziła, że dokument jest fałszywy). Przedsiębiorca, wobec którego posłużono się cudzym dokumentem, musi powiadomić o tym osobę, do której on należy.

Dane dłużnika (a także informacje o tym, że ktoś np. chciał wyłudzić kredyt za pomocą fałszywych dokumentów), mogą być przechowywane w rejestrze biura informacji gospodarczej maksymalnie 10 lat. Jeśli okaże się, że dłużnik spłacił należność (lub chociażby jej część) ma prawo poprosić wierzyciela, aby zostało to odnotowane w bazie danych. O usunięcie z niej informacji o długu można prosić tylko wtedy, gdy okaże się, że była nieprawdziwa, tzn. w rzeczywistości długu nie było, a rzekomy dłużnik ma na to niezbite dowody. Jeśli biuro tego nie zrobi, narazi się na grzywnę w maksymalnej wysokości 30 tys. złotych.

Prawo wglądu w dane na swój temat przechowywane w biurze informacji gospodarczej ma każda firma i osoba prywatna. Zajrzeć do nich można bezpłatnie, pod warunkiem że robi się to nie częściej niż raz na pół roku. Natomiast po opłaceniu niewielkiej kwoty (każdorazowo nie więcej niż 2,5 złotego) mogą zajrzeć do bazy danych dłużników przedstawiciele różnych instytucji państwowych: prokurator, komendant główny policji, pracownik BOR-u, generalny inspektor kontroli skarbowej, generalny inspektor informacji finansowej, dyrektorzy izb skarbowych, dyrektorzy UKS-ów, NIK-u, sądów. Wszyscy, których dłużnicy woleliby unikać. To żadne novum. Nawet przed wprowadzeniem ustawy instytucje te mogły sprawdzić w czasie procesu zadłużenie osób czy firm. Teraz jednak jest szansa, że zrobią to w jednym miejscu, bez szukania poszczególnych wierzycieli.

Czarna lista inaczej?

Listy dłużników to nienowy pomysł. Istnieją już od kilku lat w Internecie, tyle tylko że bezprawnie, naruszają bowiem ustawę o ochronie danych osobowych. Niewykluczone więc, że dłużnik umieszczony na takiej liście wytoczy jej właścicielowi proces. I może wygrać. Tak się stało w przypadku listy dłużników prowadzonej przez adwokata Tomasza Jachnickiego, który założył jedną z pierwszych. Wskutek procesu o naruszenie dóbr osobistych, który wytoczył Jachnickiemu dłużnik umieszczony na liście, adwokat postanowił wycofać się z jej prowadzenia. Zamiast niego zajęła się tym jedna z amerykańskich firm. Teraz do listy można zajrzeć na stronie www.geocities.com/czarnalista). Nie ma na niej dłużnika, który wytoczył Jachnickiemu proces.

Zdaniem Jachnickiego czarne listy to wprawdzie nielegalny, ale skuteczny sposób na dłużników. Czy równie skuteczne będą listy biur informacji gospodarczych? Z pewnością ich mobilizujący wpływ na opieszałych dłużników może być znacznie osłabiony przez fakt, że informacje do biur mogą zgłaszać tylko niektóre instytucje. Według Federacji Konsumentów zostały one dobrane nieobiektywnie. To niezgodne z zasadami zdrowej konkurencji, spowoduje też, że rejestr wierzytelności będzie mocno okrojony. Nie da więc rzeczywistego poglądu na wiarygodność potencjalnego kontrahenta czy klienta.