CRN Polska: Minęło już ponad dwa lata od dnia, w którym odszedł pan ze świata biznesu. Jak teraz wygląda przeciętny dzień Romana Kluski?

Roman Kluska: Mam nie mniej pracy niż dwa czy trzy lata temu. Małżonka żartuje, że nie umiem żyć bez pracy. Kiedyś patrzyłem na świat, na gospodarkę i na ludzi z fotela prezesa. Teraz widzę świat zupełnie inaczej.

CRN Polska: Jak?

Roman Kluska: Myślę, że widzę go teraz dużo prawdziwiej i dużo szerzej. W ogóle miałem to szczęście, że moje życie potoczyło się bardzo ciekawie. Byłem studentem, początkującym pracownikiem, który bardzo szybko został zastępcą dyrektora jednej z największych fabryk w rejonie (Sądeckich Zakładów Naprawy Autobusów – przyp. red.), następnie właścicielem dużej firmy, wreszcie milionerem na przedwczesnej emeryturze. Ostatnio mogłem nawet popatrzeć na rzeczywistość z pozycji celi i współwięźniów, którzy przez kilkadziesiąt godzin nie mieli przede mną tajemnic. Jeszcze na studiach, jako żeglarz, opłynąłem pół świata. Poznałem Europę Zachodnią i Afrykę – w tamtych czasach to było coś. Nawiasem mówiąc, byłem kierownikiem tych wszystkich wypraw, komandorem Yacht Clubu. To dało mi pewną wiedzę organizacyjną. Z drugiej strony nie zawsze było tak różowo. Panowie nie uwierzycie, ale kiedy byłem dyrektorem w państwowym zakładzie, stać mnie było tylko na dżem, chleb i kilka litrów benzyny do syrenki.

CRN Polska: Mowa o pensji dyrektora jednego z największych zakładów w regionie?

Roman Kluska: Pensje dyrektorskie celowo były tak niskie. To skłaniało szefów zakładów do dorabiania na boku. Taki dyrektor był wygodny dla władz, bo w razie czego łatwo było na niego znaleźć haka. Ja nie dorabiałem.

CRN Polska: Skoro na pana nie było haka, na jakiej podstawie pana zwolniono?

Roman Kluska: Zaczęło się od tego, że przeprowadziłem reformę polegającą na tym, że płace były uzależnione od zysku. Jak przychodził na przykład silnik do renowacji, można go było rozkręcić – co było bardzo pracochłonne, gdyż wszystkie elementy były zapieczone – albo po prostu rozwalić silnik łomem, a potem złożyć go z nowych części. Robotnicy, przynajmniej większość, odłożyli łomy na bok. Nic dziwnego, że po wprowadzeniu mojego systemu płac nasz zakład z ostatniego miejsca w zjednoczeniu wskoczył na drugie. Oszczędzaliśmy na nowych częściach, a ambitni pracownicy zaczęli nieźle zarabiać.

CRN Polska: Powinien pan dostać order, a stracił pan posadę…

Roman Kluska: Nowy system powodował, że zakładowi działacze zaczęli zarabiać mniej niż robotnicy. Zamiast pracować, siedzieli na naradach. Członkowie organizacji partyjnych, związkowych, młodzieżowych, samorządów pracowniczych, rad wydziałowych – to było co najmniej 15 procent załogi.

CRN Polska: Stał się pan dla nich niewygodny i dostał propozycję nie do odrzucenia?

Roman Kluska: Nie, bo okazało się, że na mnie nie ma haka i nie ma jak mnie wyrzucić. I mimo że byłem nieakceptowany przez tzw. aktyw, chodziłem po zakładzie z uśmiechem na twarzy.

CRN Polska: Niezadowolenie aktywu jest zrozumiałe. Ale skąd strajki robotników?

Roman Kluska: Jako były dyrektor coś panom zdradzę. Na strajki to ja się z pracownikami umawiałem. Jak miałem wynegocjować lepszy fundusz płac w ministerstwie, to byłem ze związkami zawodowymi dokładnie umówiony, jak strajk ma wyglądać, co ludzie mają mówić itd. Podejrzewam, że te metody do dzisiaj nie zmieniły się za bardzo w części państwowych zakładów.

CRN Polska: Ale w końcu musiał pan odejść…

Roman Kluska: Odszedłem, ale na własne życzenie. I zostałem bezrobotnym. W akcie rozpaczy stworzyłem Optimus.

CRN Polska: Skąd pomysł na wspomnianą reformę płac? Czy uczono tego na państwowych uczelniach? A może zaczerpnął go pan z literatury zachodniej?

Roman Kluska: Wszystko naraz. W czasie studiów (cybernetyka na Akademii Ekonomicznej w Krakowie – przyp. red.) zafascynowany byłem rozwojem gospodarki japońskiej. Tamtejsi ekonomiści dowiedli, że 'małe jest piękne’. Japończycy dzielili duże zespoły na małe, żeby lepiej mierzyć efektywność pracy i bardziej sprawiedliwie nagradzać. Gdybyście panowie zobaczyli mój indeks, wiedzielibyście, że ekonomia była mi pisana. Kiedy brałem do ręki podręcznik do ekonomii, zanim go otworzyłem, myślałem, co sam bym w nim napisał. Potem sprawdzałem, czy jest w nim to samo. W 90, może w 80 procentach było to samo. Poza tym na krakowskiej AE nie było ekonomii politycznej. Uczyliśmy się normalnej, prawdziwej ekonomii kapitalistycznej. Nie tak, jak na przykład w Warszawie.

CRN Polska: Niewiele brakowało, aby pan wylądował w łódzkiej 'Filmówce’. A zatem jak to właściwie jest: ma pan umysł ścisły, czy jest pan humanistą?

Roman Kluska: Jedno nie przeczy drugiemu. Zawsze mnie fascynowało piękno przyrody i krajobrazu. To było coś, czego zawsze byłem i jestem koneserem. Moje najlepsze pomysły na biznes, najlepsze sposoby wyjścia z bardzo trudnych sytuacji powstawały na łonie natury. Musiałem wtedy wejść na jakiś szczyt, zmęczyć się, dotlenić, aby potem w pięknej scenerii wymyślić rozwiązanie.

CRN Polska: A Optimus? Czy też powstał kilkaset metrów nad poziomem morza?

Roman Kluska: Wręcz przeciwnie. Pojechałem kiedyś na kilka dni nad morze i na przepięknej pustej plaży wymyśliłem rozwiązanie, które uczyniło Optimus Optimusem. Bo na samym początku Optimus, jak inne firmy, był zwykłym składaczem komputerów. Niczym się nie wyróżniał. Właśnie na tej plaży wpadłem na pomysł, żeby pakować pecety w firmowe kartony i dołączać do nich polską instrukcję obsługi, żeby każdy mógł sam uruchomić komputer. A do tego wszystkiego dołączać oprogramowanie, które może się w przyszłości klientowi przydać. Wymyśliłem więc taki polski IBM.

CRN Polska: To musiało dużo kosztować.

Roman Kluska: Jeśli byłem pewny, że mam dobry pomysł, nie liczyłem pieniędzy. Oczywiście, po pewnym czasie konkurencja małpowała moje rozwiązania i znowu musiałem iść na jakiś szczyt górski czy na jakąś ładną plażę. Znowu musiałem wymyślić coś, aby być o krok przed wszystkimi. A było tych pomysłów sporo. To my wprowadziliśmy raty bezprocentowe, bezpłatne kasety wideo z lekcją obsługi komputera, darmowe szkolenia klientów (Akademia Komputerowa Optimusa – przyp. red.).

CRN Polska: Jaką rolę odgrywali pańscy współpracownicy?

Roman Kluska: Na czele wszystkich moich przedsięwzięć stawiałem zawsze dwóch bardzo różnych ludzi. Jeden był wizjonerem, a drugi takim… stójkowym, rasowym menedżerem z kalkulatorem. Oczywiście, musieli się lubić.

CRN Polska: Wizjonerem jest pan. A kto był tym stójkowym?

Roman Kluska: Myślę, że wszyscy pozostali musieli mnie hamować. U nas zarząd był wieloosobowy, składał się z sześciu, siedmiu osób i każda odpowiadała za swoją działkę. Tutaj warto wspomnieć jeden bardzo ważny moment w moim życiu, który spowodował, że nie popełniłem błędu wielu menedżerów w branży: że szef musi o wszystkim decydować. Ustrzegłem się tego dzięki pracownikom. Pewnego dnia przyszli do mojego gabinetu i powiedzieli: 'Szefie, jutro przyjeżdża facet ze Stanów i robi szkolenie menedżerów. Chcemy, żeby szef też przyszedł’. Byłem zmęczony po całym tygodniu pracy, ale zgodziłem się. Szkolenie polegało na tym, że nasz zagraniczny gość opisał historię awarii statku kosmicznego na Księżycu. 'Jesteście dowódcami tego statku – powiedział – i macie uratować załogę przy jak najmniejszych stratach ludzkich’. Decydował tylko intelekt, bo przecież nikt z nas nie był na Księżycu i nie miał żadnego doświadczenia w kierowaniu statkiem kosmicznym. Każdy rozwiązał zadanie, podsumowano wyniki i co się okazało? Na sali czterdziestu ludzi, sami menedżerowie, a ja wszystkich zdeklasowałem. Udowodniłem, że jestem najlepszy, więc pomyślałem, że trzeba iść do domu. A tymczasem szkoleniowiec zagrodził mi drogę do drzwi i powiedział, że przed nami druga część zadania. 'Teraz robimy tak – zaczął tłumaczyć – najlepszy bierze dziewięciu najgorszych i rozwiązuje to samo zadanie w zespole’. Zabrałem się za to od razu, żeby szybciej pójść do domu. Narada, decyzja, narada, decyzja i… poprawiłem swój poprzedni wynik o połowę! Zdajecie sobie sprawę z głębi tego doświadczenia? Taka poprawa dzięki współpracy z ludźmi, którzy mi do pięt nie dorastali! To było przecież dziewięciu najgorszych. Czy można mieć lepszy przykład, że zarządzanie indywidualne jest dużo gorsze od grupowego?

CRN Polska: Następnego dnia wprowadził pan do zarządu najgłupszych pracowników?

Roman Kluska: Żarty żartami, ale – mówię zupełnie poważnie – tamto doświadczenie zasadniczo zmieniło moją postawę. Wielu menedżerów nie osiągnęło sukcesu, bo cały czas samodzielnie rządzili firmą. Zrozumiałem, że przed podjęciem decyzji trzeba wysłuchać opinii innych, nawet tych najgłupszych. Sukces Optimusa polegał między innymi na tępieniu klakierów, bo okazali się bezwartościowi w procesie podejmowania decyzji. W Optimusie pytaliśmy: 'Jaki możesz dostać największy prezent?’ i odpowiadaliśmy: 'Czyjąś krytyczną uwagę’. Od tamtego czasu zaczęła się moja lekcja pokory.

CRN Polska: Trudno o pokorę, kiedy stoi się na czele największego producenta pecetów w dużym, europejskim kraju?

Roman Kluska: Owszem. Byłem bogaty, odnosiłem sukcesy, obcowałem z elitą światowego biznesu i polityki. Byłem na przykład jedyną osobą z Europy Środkowowschodniej, którą zaproszono na pożegnalny bankiet z okazji zakończenia kariery przez Andy’ego Grove’a, prezesa Intela. Spotykałem się z Billem Gatesem, miałem zaproszenie na śniadanie od prezydenta Stanów Zjednoczonych. Byłem człowiekiem, który pokonał w Polsce firmy amerykańskie. W Stanach Zjednoczonych wszyscy chcieli zobaczyć 'tego faceta, co ma większą sprzedaż pecetów w Polsce niż wszystkie brandy amerykańskie razem wzięte’. Byłem maskotką światowego biznesu. Niewielu jest ludzi, którym dane było zetknąć się z elitą i porozmawiać z jej przedstawicielami nie tylko o biznesie, ale również o poglądach na życie.

CRN Polska: Nie żal panu, że już nie spotyka się pan z tymi ludźmi?

Roman Kluska: Nie. Mam w tej chwili inne ciekawe zajęcia. Prowadzę działalność charytatywną. Coraz więcej czasu poświęcam znalezieniu pracy dla ludzi z mojego regionu, a konkretnie hodowli owiec na dużą skalę. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, ten projekt da pracę około 40 tysiącom ludzi w górach.

CRN Polska: Pycha, która się zmienia w pokorę, to sytuacja iście biblijna. Zdaje się, że wiara odgrywała pewną rolę w pana życiu zawodowym? A może to przypadek, że w radzie nadzorczej Optimusa zasiadała osoba duchowna?

Roman Kluska: To jeden z wielu doskonałych kruczków prawnych, który wymyślili moi wspaniali prawnicy. Chodziło o zabezpieczenie firmy przed wrogim przejęciem, bo przecież miałem doskonałą załogę (wyciągnąłem najlepszych ludzi z uczelni krakowskich), świetne wyniki, uznaną markę. I moi prawnicy znaleźli kruczek, że jeżeli w radzie nadzorczej firmy zasiada przedstawiciel diecezji, nie wolno głosować grupami. A zatem bez zgody przedstawiciela diecezji nie dałoby się w klasyczny sposób przejąć Optimusa.

CRN Polska: A skąd pan wziął zaufanego duchownego?

Roman Kluska: Pojechałem do biskupa tarnowskiego (spotkaliśmy się wtedy pierwszy raz w życiu) i powiedziałem: 'Proszę księdza biskupa, mam do księdza patriotyczną prośbę. Jest taki zapis, o którym mało kto wie, w przedwojennym komentarzu do kodeksu handlowego, że… i tu wyjaśniłem w czym rzecz. Bardzo proszę księdza biskupa o oddelegowanie do naszej rady nadzorczej przedstawiciela diecezji tarnowskiej’.

CRN Polska: Czy uprzejmość ze strony biskupa wiązała się jakąś gratyfikacją dla Kościoła?

Roman Kluska: Proszę mi wierzyć, że diecezja nigdy nie otrzymała za to ani grosza. Biskup podjął decyzję z pobudek czysto patriotycznych. Zdecydował się chronić polską firmę przed ewentualnymi zakusami zachodnich korporacji.

CRN Polska: A gdyby biskup się nie zgodził?

Roman Kluska: Według zapisu, o którym mówiłem, w radzie nadzorczej powinien zasiadać albo przedstawiciel diecezji kościoła katolickiego, albo przedstawiciel rady miasta. To bardzo dobrze, że biskup się zgodził, bo nie chciałem w Optimusie władz politycznych. Po prostu byłem i jestem apolityczny.

CRN Polska: Nie powinniśmy zatem przeceniać roli wiary w pana karierze zawodowej?

Roman Kluska: To nieprawda, że od samego początku miałem gdzieś zakodowaną głęboką wiarę. Nie przykładałem zbyt dużej wagi do spraw religii. Można powiedzieć, że nie odbiegałem od standardów. Do czasu aż przydarzyła mi się pewna historia. W którąś niedzielę próbowałem pojeździć na nartach. W końcu zrezygnowałem, gdyż miałem sporo innych rzeczy do zrobienia, a na wyciągu panował ogromny tłok. Nie mogłem pozwolić sobie na luksus stania w kolejce. Na stok wróciłem pod wieczór, koło osiemnastej. Było dużo luźniej, ale stok był bardzo źle oświetlony, narciarze w ciągu dnia zrobili masę muld. Słowem, przewróciłem się i niemal zerwałem ścięgno Achillesa. Lekarz nie miał wątpliwości: 'Trzy tygodnie leżenia na szynie i jak najmniej ruchu, bo skrzep dojdzie do serca i już po panu’ – usłyszałem. Wyobraźcie sobie panowie: taki pracuś jak ja trzy tygodnie bez ruchu. We dnie zarządzałem firmą przez telefon komórkowy. Wieczory były nie do zniesienia. Jednego z pierwszych wieczorów rozejrzałem się wokół i w oko wpadła mi książeczka o świętej Faustynie. Żona, jak się okazało, dostała ją od swojej mamy, która z kolei dostała ją od księdza w kościele. Pomyślałem, że skoro nie ma nic innego, dobre i to. Zacząłem czytać i muszę państwu powiedzieć, że od tamtego momentu zaczęło się moje odkrywanie istoty Boga, jego piękna, miłości i zrozumienia. Od tamtej chwili minęło kilka lat. W tym czasie doszedłem do absolutnej pewności, że nie ma prawdziwszej książki niż Pismo Święte, że nie ma żadnej alternatywnej teorii tłumaczącej istnienie świata i sens naszego życia.

CRN Polska: Czy ma to coś wspólnego z odejściem z biznesu?

Roman Kluska: Zacząłem zastanawiać się, jak wygląda moje życie. Zadałem sobie pytanie: czy jestem szczęśliwym człowiekiem? Czy byłem szczęśliwy, kiedy nie miałem nic? Czy byłem szczęśliwy, kiedy robiłem reformę państwowego zakładu? Czy byłem szczęśliwy, tworząc Optimus?

CRN Polska: Jak brzmiała odpowiedź?

Roman Kluska: Uświadomiłem sobie, że w okresie, kiedy goniłem za sukcesem, byłem niewolnikiem. Niewolnikiem tego wszystkiego, co stworzyłem. Rozpędziłem maszynę i już nie mogłem jej zatrzymać. Jedynym wyjściem była coraz szybsza jazda. Dlatego nie miałem czasu na kulturę, sporty, na rozwój intelektualny. Byłem wyłącznie doskonałą maszyną służącą do osiągania sukcesu w biznesie. Doszedłem do wniosku, że byłem bardziej szczęśliwy, kiedy nie miałem pieniędzy, ale miałem czas dla ludzi. Wtedy również odkryłem, że jestem najszczęśliwszy, kiedy sprawiam innym radość. Uwierzcie, że więcej radości ma ten, który daje, niż ten, co bierze. Trzeba tego doświadczyć, bo dla wielu brzmi to jak abstrakcja. Teraz już wiecie, dlaczego większość pieniędzy ze sprzedaży Optimusa chciałem przeznaczyć na budowę domów spokojnej starości. Dawałem 50 mln dolarów na rozwiązanie problemu starych ludzi przez założenie stosownej fundacji. Nie będę przytaczał wszystkich szczegółów związanych z tą sprawą, których jest wiele. Dostałem od resortu finansów, za pośrednictwem mojego urzędu skarbowego, odpowiedź, że nie ma potrzeby, aby obywatel wtrącał się do dziedziny życia społecznego, w której rząd w pełni zaspokaja potrzeby obywateli, a od sądu dostałem odmowę zarejestrowania fundacji.

CRN Polska: Komuś musiało najwyraźniej zależeć na tym, żeby panu nie wyszło.

Roman Kluska: Owszem, doszły do mnie strzępy informacji, z których wynikało, że ktoś na górze pomyślał, że jestem niebezpieczny dla państwa, bo chcę przechwycić opiekę społeczną. Nie można tego wykluczyć, bo u nas wszystko jest możliwe. Ręce mi opadły. Jak można tak opacznie interpretować autentycznie dobre chęci. Po prostu chciałem podzielić się moim szczęściem ze społeczeństwem. I tak zostałoby mi tyle pieniędzy, że nie musiałbym obawiać się o przyszłość.

CRN Polska: A co z założeniem fundacji? Zdaje się można to było zrobić bez zgody ministra finansów.

Roman Kluska: Chciałem to zrobić. Niestety, sąd nie zarejestrował fundacji. Z przyczyn równie absurdalnych, jak ta podana przez 'skarbówkę’.

CRN Polska: To znaczy?

Roman Kluska: Były trzy powody. Jeden, pamiętam, był szczególnie absurdalny. Przyczepiono się, że fundacja nierówno rozdzielałaby pieniądze między wszystkich obywateli.

CRN Polska: Czy jakakolwiek fundacja rozdziela równo?

Roman Kluska: Otóż to. To były kpiny w żywe oczy.

CRN Polska: Tak czy inaczej, zostały panu duże pieniądze…

Roman Kluska: …którymi dzielę się w tej chwili ze społeczeństwem. Realizuję ogromną liczbę przedsięwzięć charytatywnych na terenie całej Polski.

CRN Polska: Mógłby pan o nich opowiedzieć?

Roman Kluska: Chociażby wydawnictwo Prodoks, na które dałem 10 mln dolarów. Zajmuje się rozpowszechnianiem książek, które propagują etykę w życiu i w biznesie, mówią o Bogu, uczą jak godzić się z przeciwnościami losu, pokazują, dlaczego warto być lepszym człowiekiem. W ten sposób dzielę się ze społeczeństwem swoją radością. Skoro mnie książki pomogły, może pomogą innym?

CRN Polska: Co pan odpowiada ludziom, którzy pytają: 'Jak można wydać 10 mln dolarów na książki? Przecież za te pieniądze można by wspaniale wyposażyć niejeden dom dziecka’.

Roman Kluska: Proszę posłuchać, co zdarzyło mi się dzisiaj. Taksówkarz, który wiózł mnie do redakcji CRN-a, zapytał: – Proszę pana, czy to pan jest od tych książek?. – Od jakich? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. – No, o siostrze Faustynie. – Tak, to ja. – Bo wie pan co? Ja mam sąsiadkę, której umarł mąż i ona po jego śmierci stała się zgorzkniałą, można powiedzieć, wiedźmą. Moja żona dała jej książkę z Prodoksu i ona kilka dni później przyszła do nas z pytaniem czy mogłaby tej książki nie oddawać. Ona, wie pan, dzięki tej książce jakby pogodziła się ze śmiercią męża. Czy uwolnienie tej kobiety od cierpienia można przeliczyć na pieniądze?

CRN Polska: Jak Prodoks dociera do ludzi?

Roman Kluska: Jak się da. Ostatnio reklamowaliśmy się w telewizji. W najlepszym czasie, m.in. przed prognozą pogody.

CRN Polska: Z tego, co wiemy Prodoks rozsyła książki za darmo…

Roman Kluska: Pierwszy tytuł jest za darmo. Jeśli ktoś chce otrzymać kolejne, musi za nie zapłacić.

CRN Polska: Czy Prodoks przynosi zyski?

Roman Kluska: Wiem, do czego panowie zmierzacie, ale to nie tak. W ubiegłym roku dopłaciłem do działalności Prodoksu 5 mln złotych. Proszę zobaczyć, ile kosztuje kampania telewizyjna ze spotami przed prognozą pogody.

CRN Polska: No właśnie, ile?

Roman Kluska: W cenniku jeden spot kosztuje 100 tys. złotych. Jeśli myślicie, że wydawnictwo, które reklamuje się w ten sposób i rozsyła gros książek za darmo, może wyżyć z marży na książkach, to się mylicie. Prodoks to dla mnie przedsięwzięcie charytatywne.

CRN Polska: Nie jedyne. Jak wiadomo, wyłożył pan 16 mln złotych na budowę Sanktuarium w Łagiewnikach. Czy mógłby pan powiedzieć kilka słów o innych przedsięwzięciach charytatywnych?

Roman Kluska: Powiem o tych, które i tak już są publicznie znane. Finansuję przytulisko dla bezdomnych w Grymałdzie oraz dom spokojnej starości w Nowym Sączu. Poza tym rozpocząłem współfinansowanie domu (mieści się w Piszu), do którego będą przywożone porzucone dzieci z całej Polski. Będą tam przebywać do czasu adopcji, a jeśli nie znajdą rodziców, będą miały zapewnione przedszkole, szkołę podstawową i średnią. Pomagam również domowi dziecka w Kierzu pod Poznaniem. Staram się pomagać wielu takim instytucjom w całej Polsce. Pomagam najmłodszym, najstarszym oraz bezdomnym.

CRN Polska: Wspomniał pan, że poza działalnością charytatywną zajmuje się hodowlą owiec.

Roman Kluska: Od pięciu lat mieszkam na wsi, w pięknej górskiej dolinie. Zostałem rolnikiem. Zacząłem uprawę owsa, hodowlę owiec, krów, kur, indyków. Mam dwa traktory. Po jakimś czasie stwierdziłem, że koszty produkcji są wyższe niż cena w sklepie. Przestałem się dziwić, dlaczego pola leżą odłogiem. Wyjaśniło się, dlaczego miejscowi rolnicy żyją w bez nadziei, bez perspektyw. Po prostu cokolwiek zrobią – muszą do tego dopłacić. Proszę sobie wyobrazić, że tak żyją całe wsie. Doszedłem do wniosku, że ich jedyną szansą jest hodowla owiec. Owce są ratunkiem dla gór. Na świecie 10 lat temu odkryto, że kto je mięso owcze, ten nie choruje na raka (jest taki kwas w mięsie owczym, który powoduje, że komórki rakowe się dzielą bardzo wolno). Mięso owcze jest chyba jedynym produktem na świecie, w którego przypadku możemy mówić o niezaspokojonym popycie, gdyż mądrzy ludzie wciąż zwiększają zamówienia.

CRN Polska: Mówił pan o pracy dla 40 tys. mieszkańców regionu. Mają hodować owce i wysyłać je na Zachód? Jaka jest w tym pańska rola?

Roman Kluska: Doprowadziłem do powołania stowarzyszenia, którego rolą będzie między innymi stworzenie warunków ekonomicznych do hodowli owiec w naszych górach. Jest tutaj wiele do zrobienia. Na przykład 'Połonina’, największe w Polsce przedsiębiorstwo przerabiające mięso owcze, kupuje owce w Rumunii, bo brakuje ich w Polsce. Nasze owce niemal w całości wykupili Włosi, którzy korzystając z nieświadomości rolnika, proponują tak niskie ceny, że rolnicy wegetują. Nasze nowo powstałe stowarzyszenie ma poparcie zainteresowanych resortów. Jest szansa, że przy wsparciu rządu pracę dostanie 40 tysięcy ludzi z naszego regionu. Będą chowali niewiele, od 20 do 50 owiec, ale da im to dochód roczny od 5 do 12,5 tys. złotych. To może nie jest bardzo dużo, ale pamiętajmy, że oni niemal nic nie mają.