Seria globalnych kryzysów gospodarczych zmieniła reguły gry w wielu branżach, także w podejściu inwestorów do nowych startupów w czasach drogiego pieniądza. Pytanie, czy to chwilowa zmiana, czy nowy paradygmat tego sektora? Według niektórych specjalistów co było, już nie wróci. Co poniekąd wynika z oczywistego faktu, że branża venture capital jest dość szczególna. Daje okazję na inwestycję i udane wyjście z zarobkiem, łatwo też jednak utopić pieniądze. Co prawda liczby nie kłamią i nie dopuszczają też dyskusji, ale nie tylko biznes plan się w tej rynkowej grze dotąd liczył… Im więcej charyzmy założycielskiej i determinacji w zmaganiach z trudną rzeczywistością biznesową, tym było lepiej. Im bardziej skomplikowany, misyjny i unikalny rynkowo problem dany startup chciał rozwiązać, tym przychylniej patrzyli na niego inwestorzy.

– Takiemu podejściu sprzyjała dotychczasowa koniunktura i relatywnie tani pieniądz, który pozwalał inwestorom na nieco większe ryzyko inwestycyjne. Nie bez znaczenia była też dojrzewająca moda rynkowa na startupy. Z czasem sektor „dorósł”. I pozbył się pewnych dziecięcych złudzeń – mówi Grzegorz Putynkowski z funduszu VC Link, działającego przy centrum badawczo-rozwojowym CBRTP.

Czasy się zmieniają, a koszt i wartość pieniądza wraz z nimi. Inwestor znacznie rzadziej niż dotąd będzie inwestował w ryzykowny startup, jeśli może włożyć pieniądze chociażby w obligacje oprocentowane inflacją i zanotować zadowalający zysk, chroniąc jednocześnie kapitał przed utratą wartości. Dla startupów, zwłaszcza tych, które nie osiągnęły jeszcze tzw. break even point (tzn. nie generują zysków), to ogromny problem.

Z danych CB Insights wynika, że w ubiegłym roku globalnie nakłady na inwestycje w startupy spadły o 35 proc., do łącznej kwoty 415,1 mld dol. W startupowej kolebce – Dolinie Krzemowej – spadek ten wyniósł aż 40 proc. Z kolei z badania zaprezentowanego w CNBC wynika, że trzy najczęstsze przyczyny zamknięcia działalności przez startupy w 2022 roku to brak nowego finansowania, przejedzenie wcześniej zdobytych pieniędzy, zmiany oraz utrudnienia wywołane przez pandemię.

Według specjalistów inwestorzy będą w najbliższej przyszłości przychylniej patrzeć na startupy, które kreują rozwiązanie bądź usprawnienie jakiegoś węższego problemu, poparte sensownym biznesplanem i dającym się przewidzieć okresem budowania firmy do momentu usamodzielnienia.

– Inwestorzy na plany „podboju świata”, stworzenia przełomu czy wynalezienia czegoś na nowo, nie patrzą już tak przychylnym okiem. Wizja i rozmach ustępują miejsca konkretom – mówi Grzegorz Putynkowski.

Chwilowa zmiana czy nowy paradygmat?

Pozostaje pytanie, czy ta wyraźna zmiana podejścia wynika wyłącznie z sytuacji rynkowej, czy jest elementem dojrzewania rynku, a seria kryzysów była tu wyzwalaczem? Z jednej strony ludzie mają krótką pamięć i szybko adaptują się do nowej rzeczywistości. Choć inflacja, wciąż wysoka, istotnie jednak zmalała, nie poszły za nią ceny w sklepach. Choć kupujemy mniej, zaakceptowaliśmy nowe ceny, żyjemy dalej. Z drugiej strony, gdy kryzys minie, a koszt pieniądza wyraźnie zmaleje, czy fundusze będą mogły pozwolić sobie na większe ryzyko i więcej biznesowego romantyzmu? Coraz częściej można spotkać się z opinią, że jednak biznes to nie jest miejsce na romantyzm, a matematykę…

– Uważam, że nie ma już powrotu do tego, co było. Gdy rynek wyjdzie z kryzysu, a koniunktura się poprawi, inwestycje w sektorze znów się ożywią. Jednak teraz startuperom będzie trudniej namówić inwestora na inwestycję w marzenia i będą musieli postarać się daleko bardziej niż do tej pory. Solidny biznesplan, konkretny problem, sposoby jego rozwiązania w danym horyzoncie czasowym zapewnią startupowi dużą przewagę konkurencyjną i środki do rozwoju biznesu – podsumowuje Grzegorz Putynkowski.