Open source, czyli „przezroczysty koń trojański”
Żadna korporacja, nawet jeśli zatrudnia całą armię programistów, nie jest w stanie dorównać tempu innowacji, którym charakteryzuje się społeczność open source.
Koncepcja open source nabrała większego znaczenia niż kiedykolwiek wcześniej.
Koncepcja open source nie jest nowa. Swobodna wymiana informacji technologicznych poprzedza epokę komputerów i przez całą współczesną historię napędzała innowacje nie tylko w dziedzinie informatyki, ale także produkcji. Jednak w czasach pogoni za technologicznymi nowinkami, koncepcja open source nabrała większego znaczenia niż kiedykolwiek wcześniej.
– Oprogramowanie bazujące na otwartym kodzie staje się dojrzalsze zarówno technologicznie, jak i biznesowo. Wystarczy popatrzeć chociażby na sposób jego dystrybucji. Nawet amatorskie projekty zachowują uznane standardy odnośnie do licencjonowania czy wdrażania aplikacji. Przy czym nie jest to zmiana, która nastąpiła nagle. To proces trwający od kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu lat – mówi Marcin Kubacki, Chief Software Architect w Storware.
Oprogramowanie open source stanowi podstawę wielu innowacji związanych ze sztuczną inteligencją, chmurą obliczeniową, jak również blockchainem. Na Linuxie opiera się praktycznie cały internet. Systemy operacyjne na licencji otwartej są obecne wszędzie: w biznesie, edukacji, w systemach transakcyjnych, a także w największych projektach naukowych, takich jak chociażby Wielki Zderzacz Hadronów. Inny przykład to rynek smartfonów, gdzie system operacyjny Android, bazujący na jądrze Linuxa, posiada niemal 80 proc. udział w rynku. Jak mówi Jim Zemlin, dyrektor wykonawczy Linux Foundation: „Linux to jedyne oprogramowanie, które zmienia się dziewięć razy na godzinę”. Jednak o ile do dominacji Linuxa w segmencie serwerów czy Androida na rynku smartfonów zdążyli się już wszyscy przyzwyczaić, o tyle w obszarze wirtualizacji następują istotne zmiany – systemy zamknięte tracą przewagę.
– Dekadę temu wybór VMware’a był odpowiedzialną decyzją. Obecnie sytuacja jest całkowicie inna. Mamy nowy trend, jakim jest konteneryzacja wypierająca wirtualizację. Aplikacje w kontenerach dają niespotykane możliwości skalowania, nieosiągalne dla systemów zwirtualizowanych, a także przenoszenia aplikacji, w tym do chmury oraz na brzeg sieci. Do obsługi kontenerów i aplikacji w kontenerach wybierany jest Kubernetes, który, jak powszechnie wiadomo jest projektem open source – tłumaczy Marcin Madey, Country Manager w polskim oddziale SUSE.
Spory potencjał tkwi w rozwiązaniach do przetwarzania brzegowego. Eksperci duże nadzieje pokładają w Embedded Linux, systemie operacyjnym przeznaczonym do obsługi urządzeń Internetu Rzeczy. W sprzedaży znajdują się już wykorzystujące Linuxa „inteligentne” telefony, lodówki czy termostaty w kaloryferach. Natomiast umowa SUSE z Elektrolitem pozwoli na tworzenie nowej generacji systemu operacyjnego opartego na systemie Linux dla autonomicznych pojazdów.
Jak widać, open source zatacza coraz szersze kręgi i już dziś zdecydowana większość firm z listy Fortune 500 korzysta z oprogramowania open source na takim czy innym poziomie. To rewolucja, którą tak do końca ciężko zrozumieć. Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że działalność gospodarcza warta biliony dolarów opiera się na wysiłkach stosunkowo niewielkiej społeczności ludzi często wykonujących tę pracę bez bezpośredniego wynagrodzenia?
Liderzy w świecie open source
Rozwiązania open source posiadają ugruntowaną pozycję w wielu segmentach rynku. Oprócz systemów operacyjnych dla serwerów, gdzie prym wiodą komercyjne dystrybucje Red Hat i SUSE, a także smartfonów z Androidem, rozwiązania bazujące na otwartym kodzie szybko zdobywają nowe obszary IT. Od pewnego czasu w świecie nowych technologii toczy się dyskusja, czy konteneryzacja wyprze wirtualizację. Zdania na ten temat są podzielone. Niektórzy uważają, że kontenery i maszyny wirtualne będą się uzupełniać, z czym nie zgadzają się fani konteneryzacji. Jednak nawet uwzględniając dalszą koegzystencję obu technologii, trzeba się liczyć ze słabnącą pozycją wirtualizatorów z zamkniętym kodem źródłowym. Choć VMware vSphere lub Microsoft Hyper V nadal cieszą się popularnością, biznes coraz chętniej sięga po darmowe narzędzia do wirtualizacji serwerów, takie jak Red Hat Virtualization, Proxmox, oVirt, Virtuozzo czy Xen Server. Osobną kwestią jest ofensywa platformy Kubernetes, zyskująca akceptację wśród przedsiębiorców, dostawców usług chmurowych, a także producentów infrastruktury teleinformatycznej.
– W obszarze zarządzania infrastrukturą i oprogramowaniem największym zainteresowaniem cieszą się platformy i narzędzia służące do wdrażania, utrzymania i administracji oraz orkiestracji aplikacji uruchamianych w kontenerach. A zatem projekty takie, jak Kubernetes i jemu podobne, budowane na bazie, bądź jako rozszerzenie funkcjonalności Kubernetesa. Wśród nich znajdziemy na przykład Rancher, OKD czy OpenShift – mówi Adam Sokołowski, Business Development Manager w Simplicity.
Kubernetes jest dzieckiem Google’a. Inżynierowie tego koncernu opracowali go w celu zarządzania klastrami. Kilka lat później platforma trafiła pod skrzydła Cloud Native Computing Foundation. Kubernetes może pracować w środowisku lokalnym i chmurze publicznej. Platforma z poziomu jednej płaszczyzny kontroli wspiera automatyzację wdrożeń, skalowanie aplikacji, zarządzanie kontenerami, monitoruje procesy i zmiany. Przez długi czas bastionem rozwiązań zamkniętych pozostawały pamięci masowe. Jednak również w ich przypadku obserwujemy zachodzące zmiany. Takie programy open source, jak Ceph czy MinIO otwierają szerokie możliwości w zakresie przechowywania danych w postaci obiektów. Nie sposób nie zauważyć ekspansji baz danych open source NoSQL. Nierelacyjne bazy danych – w przeciwieństwie do klasycznych silników – pozwalają na szybką analizę danych nieustrukturyzowanych i badanie korelacji pomiędzy nimi. Wśród baz NoSQL największym powodzeniem cieszą się MongoDB oraz Apache Cassandra. Warto zauważyć, że kapitalizacja rynkowa MongoDB wynosi 25,5 mld dol., podczas gdy wartość Red Hata, kiedy był przejmowany przez IBM-a, wynosiła 20,5 mld dol.
Zdaniem integratora
Jeżeli instytucja decyduje się na technologię Microsoftu na desktopie, to musi kupić przynajmniej system operacyjny Windows, pakiet Office, licencje dostępowe CAL i naturalnie antywirusa. Jego odpowiednik linuksowy jest dużo tańszy od samego Windowsa, bez dopłaty oferuje Libre Office, a do tego nie wymaga antywirusa i licencji CAL. Zawiera też szereg przeglądarek, w tym Firefox i Chrome. Tylko w ZUS jest ponad 50 tysięcy desktopów. Kolejne kilkadziesiąt tysięcy ma Poczta Polska. Wiele tysięcy to administracja centralna i samorządowa, ale także sektor prywatny. Wystarczy sobie wyobrazić, ile łącznie jest stacji roboczych w bankach. Trzeba pamiętać, że Linux jest systemem bezpieczniejszym, wydajniejszym i łatwo może zostać przygotowany na potrzeby konkretnego klienta. Integratorzy, którzy będą umieli przekonać swoich klientów do takich zmian, zarobią poważne kwoty, dostarczając nie tylko oprogramowanie, ale także usługi własne. Co istotne, open source jest oferowany w modelu subskrypcyjnym, czyli sprzedaż jest odnawiana w ustalonych cyklach.
Podstawowym czynnikiem zachęcającym integratorów do oferowania rozwiązań open source jest wyższa, niż w przypadku tak zwanych rozwiązań „zamkniętych”, marża. Jest jednak w tym schemacie myślenia pewien haczyk. Wyższą marżę uzyskamy, gdy zaoferujemy wydanie oprogramowania w wersji „community”. Trzeba też pamiętać, że projekty z wykorzystaniem tego typu oprogramowania nie kończą się na etapie analizy potrzeb klienta, doboru rozwiązania i projektu, a potem jego wdrożenia. Klient końcowy bardzo często wymaga objęcia wsparciem technicznym wdrożonego rozwiązania na odpowiednim poziomie SLA. Z tym wiążą się dodatkowe, znaczne koszty związane między innymi z potrzebą zatrudnienia i utrzymania odpowiednich specjalistów i konsultantów. A o tym integratorzy często zapominają.
Podobne artykuły
Plan B dla danych
Wielu szefów działów IT deklaruje, że dysponuje planem B na wypadek cyfrowego ataku lub niespodziewanej awarii. W lipcu nastąpiło globalne „sprawdzam”.
Raportowanie ESG: nadzieja w dystrybutorach?
W związku z nieprzejrzystością i wysokim poziomem złożoności regulacji dotyczących raportowania ESG, kwestię wykształcenia dobrych praktyk w tym zakresie wzięli na siebie niektórzy dystrybutorzy.
Ochrona danych: czas na kolejne kroki
Małych i średnich przedsiębiorców nie trzeba już przekonywać do inwestowania w narzędzia do ochrony danych. Natomiast problem polega na tym, że ich wybory nie zawsze są racjonalne.