Lipiec to tradycyjnie miesiąc, w którym koncern
z Redmond spotyka się z partnerami z całego świata. Tegoroczny
zjazd Worldwide Partner Conference, który niedawno odbył się w Orlando,
był wyjątkowy z pozornie nieznaczącego powodu. Otóż mogli w nim, bez
żadnych przeszkód ze strony organizatora, uczestniczyć pracownicy VMware’a,
Google’a, Salesforce’a czy Amazona. W poprzednich latach im tego nie
ułatwiano lub wręcz oficjalnie zabraniano. Co ciekawe, jeden z partnerów
Salesforce’a – Cirrus Insight – został nawet jednym ze sponsorów tegorocznego
WPC. Otwarcie się na konkurentów należy ocenić pozytywnie, bo funkcjonowanie na
zasadach oblężonej twierdzy od pewnego czasu ewidentnie szkodziło interesom
Microsoftu. Satya Nadella szybko to zrozumiał i zmierza do celu inną drogą
niż jego dwóch poprzedników. Tym samym podjął ryzykowną grę, której stawka jest
wyjątkowo wysoka, a rezultat ciągle niepewny. Wątpliwości co do efektów
obranej przez CEO Microsoftu strategii zgłosili niedawno między innymi
analitycy Goldman Sachs, jak również inwestorzy z Wall Street,
z którymi Nadella odbywa regularne, cokwartalne rozmowy na temat
uzyskanych przez firmę wyników i planów (czego jego poprzednik nie robił).

Ku zaskoczeniu wielu obserwatorów rynku kilka miesięcy temu
Heather Bellini z „sachsów” zalecił inwestorom sprzedaż akcji koncernu,
których wartość w okresie od listopada 2014 do marca 2015 znacząco spadła
z ok. 50 do 40 dol. za sztukę. Trzeba przy tym podkreślić, że
listopadowe notowania były najwyższe od kilkunastu lat. Tak czy inaczej,
analityk Goldman Sachs stwierdził, że w bieżącym roku należy spodziewać
się dalszych spadków, choć jednocześnie bardzo dobrze ocenił przyjętą przez
Nadellę strategię „mobile first, cloud first”. Jednak w najbliższym czasie
koncern – jego zdaniem – nie będzie rozwijał się tak szybko, jak by
tego chciał zarząd. Powodów jest kilka.

Pierwszy z nich to
brak istotnych przesłanek wskazujących na rosnącą sprzedaż nowych wersji
Windows. W ubiegłym roku firmy zostały „zachęcone” do zakupów zakończeniem
wsparcia dla zasłużonego XP-ka. Obecnie nie ma specjalnych powodów do masowego
szturmu na „Okienka”, zaś darmowy upgrade do Windows 10 oznacza brak
konkretnych wpływów ze sprzedaży tego systemu w 2016 roku fiskalnym.
Analitycy zwracają też uwagę, że ubiegłoroczne podwyżki cen szeregu popularnych
produktów serwerowych nie ułatwiają sprzedaży w tym ważnym dla koncernu
segmencie. Następna kwestia to rzekomy brak „przestrzeni” dla kolejnych
zwolnień, zaś rosnąca konkurencyjność branży IT zwiększa presję na podwyżki
płac i konieczność pozyskania wysoko wykwalifikowanych specjalistów.
I wreszcie Microsoft systematycznie zachęca klientów, aby przechodzili
z wysoko marżowych klasycznych wersji oprogramowania na wersje chmurowe,
których model biznesowy zakłada rozciągnięcie przychodów w czasie
z towarzyszącą temu obniżką marż.

 
Z dużej chmury mały deszcz?

Pozornie sytuacja koncernu
jest stabilna, bo klienci zdają się coraz chętniej skłaniać ku wizji świata,
jaką kreśli przed nimi Microsoft. Świadczą o tym nie tylko doniesienia
samego producenta, które z oczywistych względów trącą brakiem
obiektywizmu. Coraz większy popyt na rozwiązania chmurowe typu Azure czy Office
365 potwierdzają zewnętrzne, niezależne podmioty. Należy do nich chociażby
Okta, dostawca usług związanych z zabezpieczaniem infrastruktury IT
(obecnie z jego rozwiązań korzysta ok. 4 mln użytkowników).
W marcu 2015 r. przedstawiciele Okty podkreślali w rozmowie
z „Business Insider”, że w poprzednich sześciu miesiącach Office 365
był częściej wybierany przez przedsiębiorców niż Google Apps i jeszcze
w bieżącym roku pod względem popytu ma prześcignąć Salesforce’a. Przy czym
wzrost całego segmentu rozwiązań cloudowych Microsoftu nie oznacza, że np. Office
365 zabiera konkurentom ich udziały rynkowe. Zyskuje on popularność raczej
kosztem tradycyjnego oprogramowania, ze starym, dobrym Office’em na czele.

Wydaje się więc, że sprawy na „odcinku chmurowym” idą
w dobrą stronę. A jednak od niedawna analitycy oraz inwestorzy
zaczęli zadawać Satyi Nadelli niewygodne pytania. Przykładowo: „ilu
użytkowników, którzy zdecydowali się na dostęp do waszych rozwiązań chmurowych,
rzeczywiście z nich korzysta?”. Albowiem pytający zaczęli dostrzegać, że
– dajmy na to – roczny dostęp do usług na platformie Azure jako
element większego kontraktu na pozostałe rozwiązania Microsoftu nie oznacza
wcale, iż klient uruchomi te usługi i zacznie za nie płacić. Wyobraźmy
sobie taką hipotetyczną sytuację, w której handlowiec Microsoftu przychodzi
do klienta i mówi: „damy wam fajne zniżki na SQL-a, ale dorzucimy do umowy
roczną licencję na dostęp do Azure’a”. Po takiej rozmowie wielu klientów powie:
„OK, kontrakt cenowo wychodzi sensownie, a zawsze mam jakąś dodatkową
opcję”. Wówczas w oficjalnych raportach sprzedażowych mamy kolejnego
chętnego na cloud, ale stan faktyczny jest taki, że to nadal wyłącznie
potencjalny użytkownik.

To duże wyzwanie dla Microsoftu, który na bieżąco nie
ujawnia danych o aktualnej liczbie rzeczywistych użytkowników rozwiązań
cloudowych. Oficjalne komunikaty sprzed kilku miesięcy wskazują, że wcale nie
jest źle, ale wciąż – jak mówi jeden z bohaterów „Pulp Fiction”
– „daleko od OK”. Na razie ponad 60 proc. firm, które mają dostęp do
Azure’a, skorzystało przynajmniej z jednej usługi świadczonej przy
wykorzystaniu tej właśnie platformy (np. streaming danych). A więc
niespełna 40 proc. tego nie zrobiło. W przypadku Office’a 365
wskaźnik minimum jednorazowego użycia ma przekraczać 80 proc., ale
– znowu – niecałe 20 proc. się na to jednak nie zdecydowało.

Dlatego koncern musi teraz nie szczędzić wysiłków, żeby
przekonać klientów do stałego, codziennego korzystania z chmury
i w efekcie regularnego płacenia za usługę. Pamiętajmy bowiem, że
w świecie cloud płaci się za to, co faktycznie się zrobiło. Czasy, gdy
kupowało się produkt pudełkowy za grube pieniądze, aby sporadycznie korzystać
z 1–2 proc. jego funkcjonalności, bez wątpienia minęły. Na szczęście
dla inwestorów, jak wynika z niedawnych doniesień „Business Insidera”,
zarząd Microsoftu jest zdeterminowany, aby jak najszybciej doprowadzić do
sytuacji, w której „dostęp do chmury” stanie się tożsamy z „używaniem
chmury”. Od tego mają zależeć prowizje handlowców i bonusy partnerów, co wydaje
się najskuteczniejszym narzędziem do osiągnięcia zamierzonego celu.

 

A co, jeśli się nie uda? Wróćmy na chwilę do naszego
hipotetycznego sprzedawcy, który przychodzi do tego samego klienta rok później
i słyszy: „Hej, w tym roku dziękujemy za Azure’a, bo jednak
z niego nie skorzystaliśmy. Ale, jak rozumiem, zeszłoroczny rabacik na
SQL-a utrzymujemy?”. I co w takiej sytuacji? Przecież klient na
podwyżkę się nie zgodzi, bo już zdążył się przyzwyczaić do dobrego… Dlatego
właśnie Microsoft, mimo rosnącej liczby licencji na usługi cloud, wciąż nie
jest pewny sukcesu na dłuższą metę. Z drugiej strony dotychczasowe
przywództwo Satyi Nadelli pozwala, mimo wszystko, patrzeć w przyszłość tej
firmy ze sporą dawką optymizmu.

 

Kategoria open

Tym, co może się podobać w sposobie, w jaki
obecnie działa Microsoft, jest otwartość. I to pod wieloma względami.
A zatem otwartość na różnorodne technologie, otwartość na współpracę
z konkurentami, a wreszcie zmiana wewnętrznej struktury
organizacyjnej, aby poszczególne działy nie były zamkniętymi „silosami”, ale
przenikającymi się zespołami otwartymi na kooperację. To konieczne, skoro
Windows 10 ma działać na pecetach, tabletach, smartfonach, konsoli Xbox,
goglach HoloLens i monitorze Surface Hub do prezentacji… Mało?

Szczególne wrażenie robi
otwartość obecnego CEO na współpracę z konkurentami Microsoftu.
W epoce Steve’a Ballmera w zasadzie niewyobrażalne byłyby wspólne
działania z Salesforce’em, ale także mniejszymi firmami, jak Box czy
NetSuite. Kolejny taki przykład to porozumienie z Dropboksem, w myśl
którego użytkownicy tej platformy oraz systemu iOS i Androida
bezproblemowo mogą pracować z aplikacjami Office’a. Satya Nadella
potwierdził w ten sposób koniec wojny z Apple’em, jak również
zakończył erę obrażania się na sukces Androida. Zresztą zgodnie z zasadą,
że jeśli nie możesz kogoś pokonać, to się do niego przyłącz. Microsoft podpisał
niedawno umowę z 20 różnymi producentami OEM (m.in. Sony oraz LG)
dotyczącą instalacji Worda, Excela, PowerPointa, OneNote’a, OneDrive’a
i Skype’a na androidowych tabletach tych marek. Kolejny przykład „nowego
oblicza” koncernu z Redmond to umowa z Facebookiem, dzięki której
użytkownicy Oculusów będą mogli korzystać z możliwości tych gogli na
konsoli Xbox One. Pod warunkiem, że będą dysponować pecetem z Windows 10
(w roli „łącznika”), co stanowi sygnał dla „oculusowych” deweloperów do
rozwijania aplikacji gamingowych dla tej właśnie platformy. Co zresztą
przyniesie chyba więcej korzyści Microsoftowi niż Facebookowi.

 
„Microsoft kocha Linuksa”

Tak właśnie powiedział
Nadella podczas zeszłorocznego spotkania z dziennikarzami w San
Francisco. Jednym z najnowszych dowodów tegoż uczucia jest wspieranie
rozwoju techniki Docker, która jest ulepszana przez społeczność specjalistów na
zasadach open source. Microsoft chce, żeby deweloperzy korzystali z Dockera
– historycznie wywodzącego się z Linuksa – do tworzenia
rozwiązań na platformę Azure. W czerwcu br. koncern z Redmond został
członkiem założycielem Open Container Project, organizacji non profit, która
wykorzystuje standard promowany przez Linux Foundation. Wraz z Microsoftem
do projektu przystąpił m.in. Google, Amazon, VMware oraz Red Hat. Miesiąc
wcześniej koncern ogłosił, że opensource’owa platforma Cloud Foundry jest już
kompatybilna z Azure’em. A zatem firmy, które korzystają z CF,
mogą przenieść swoje systemy na platformę Microsoftu. Producent otworzył się
także na start-upy, którym dał w ubiegłym miesiącu możliwość darmowego
rocznego korzystania z usług Azure o wartości 120 tys. dol. Wcześniej
na taki krok zdecydował się Google (zaoferował usługi o wartości 100 tys.
dol.), a także Amazon (w ramach AWS).

Co ciekawe, otwartość koncernu z Redmond dotyczy także
dostępu do Internetu. Otóż niedawno uważni obserwatorzy korporacyjnych witryn
Microsoftu z portalu VentureBeat dostrzegli, że na krótko pojawiła się
w nich reklama Microsoft Wi-Fi – usługi zapewniającej  aktywnym użytkownicom Skype’a lub biznesowym
użytkownikom Office 365 darmowy dostęp do sieci Wi-Fi „na całym świecie”.
Podobnie jak w przypadku usługi Skype Wi-Fi, ale „bez uciążliwego
rejestrowania się i płatności kartami kredytowymi”. Reklama szybko została
zdjęta, bo trafiła do sieci przedwcześnie lub mieliśmy do czynienia
z kontrolowanym przeciekiem. Tak czy inaczej, wygląda na to, że Microsoft
Wi-Fi, kiedy już będzie ogłoszone oficjalnie, ma umożliwiać swobodny dostęp do
ok. 10 mln hotspotów w 130 krajach.

 

„Innowacyjność w nowych obszarach”

Warto też zwrócić uwagę na otwartość „do wewnątrz”,
a więc w ramach samej struktury organizacyjnej koncernu. Jej
reorganizacja zaczęła się jeszcze w 2013 r., pod rządami Steve’a
Ballmera, który chciał rozbić istniejące w firmie oddzielne silosy. W
rezultacie zaczęto patrzeć na pracowników pod kątem zajmowanego stanowiska
(sprzedawca, inżynier, księgowy, marketingowiec etc.), nie zaś produktu, nad
którym pracują. Wcześniej każdy duży produkt, jak Windows, miał swój własny
dział marketingu, sprzedaży, księgowości itd. W efekcie liderzy
poszczególnych silosów działali niezależnie od pozostałych. W rezultacie
coś, co było dobre dla nich, niekoniecznie przynosiło korzyść całej
organizacji. Decyzję Ballmera o decentralizacji w pełni popiera
Nadella, który podkreślił niedawno, że bez ścisłej współpracy różnych działów
nie powstałyby na przykład gogle HoloLens – łączące w sobie sprzęt,
system operacyjny oraz szereg różnych aplikacji.

 

W najnowszym e-mailu do pracowników, podsumowującym
2015 rok fiskalny (zakończony 30 czerwca), Satya Nadella napisał: „wierzę, że
możemy tworzyć magiczne rzeczy, kiedy działamy razem”, a następnie
podkreślił wagę „współpracy ponad podziałami”. Co ważne, prosił też swoich
podwładnych o gotowość do podejmowania trudnych decyzji w obszarach,
gdzie sprawy nie idą w dobrym kierunku. W ten sposób być może
przygotowuje zespół do zamykania nierentownych projektów. Jednocześnie jednak
pojawiła się zapowiedź „innowacyjności w nowych obszarach”. Krótko mówiąc:
będzie się działo.

 

Artykuł powstał przed
Worldwide Partner Conference 2015, a więc światowym zjazdem partnerów
Microsoftu (12–16 lipca). W kolejnym wydaniu opublikujemy relację z tego
wydarzenia. Najnowsze doniesienia  z
tegorocznego WPC można już teraz znaleźć na CRN.pl.




Od redaktora

 

Gdybym
miał jednym słowem określić obecną strategię Microsoftu, to użyłbym określenia
„tao”. Po pierwsze otwartość. Po drugie elastyczność. Po trzecie ciągła zmiana.
I wreszcie ostatnia cecha, ale wcale nie najmniej ważna, to… sympatyczna
bezpośredniość Satyi Nadelli. Taka, jaką 
zdobył serca swoich fanów Steve Jobs. Jeśli chodzi o Nadellę, to wierzę
mu, kiedy deklaruje chęć długofalowej współpracy z Salesforce’em. Albo gdy
mówi, że kocha Linuksa. Zgoda, to wszystko stanowi część jego pragmatycznej
wizji, która ma przeprowadzić Microsoft przez Morze Czerwone współczesnych
zmian technologicznych. Ale, jak mniemam, deklaracje i decyzje Nadelli to
nie zwykły cynizm. On zdaje się faktycznie wierzyć w świat, w którym
lepiej współpracować, niż się zwalczać. Owszem, macie rację – Satya nie ma
innego wyjścia, bo droga preferowana przez Steve’a Ballmera straciła rację
bytu. Z drugiej strony wiele firm padło, bo ich szefowie nie umieli iść
z duchem czasu i przestawić się na nowe tory. Ballmer wiedział, kiedy
odejść. Jego następca nie boi się ryzyka i podejmuje szereg mniej lub
bardziej kontrowersyjnych decyzji. Jeśli zwycięży, wygra całą pulę. Jeśli
przegra, to z kretesem. Osobiście kibicuję CEO Microsoftu, bo bliska jest
mi jego filozofia otwartości. Nawet jeśli jej cel jest bardzo przyziemny
i niewiele ma wspólnego z jakąkolwiek duchowością. Ten sposób działania
jest jednak zdecydowanie bardziej sympatyczny i pociągający niż strategia
Steve’a Ballmera – potężnej menedżerskiej „lokomotywy”. Bardziej
wyrafinowany Nadella ma w obecnych czasach większą szansę na sukces, choć
wciąż nie wiadomo, czy uda mu się go osiągnąć.