Zasada „wszystko co nie jest zabronione, jest dozwolone” wróciła w wielkim stylu.

Tym razem w ramach przetargu ogłoszonego przez państwową spółkę Aplikacje Krytyczne. Dotyczył tzw. body leasingu, w tym przypadku wynajmu informatyków. Spośród jedenastu ofert największą liczbę punktów zdobyła ta, którą złożyło konsorcjum trzech firm: Euvic, Edge One Solutions i Team Connect. Jak podsumował to na swoim profilu LI Artur Wiza, wiceprezes Asseco: To była wiadomość dnia. Prawie tak zaskakująca, jak wcześniejsze decyzje gigantów światowych Google i Microsoft decydujących się na otwarcie swoich regionów chmurowych w Polsce. Zaskoczenie polegało na tym, że wspomniane konsorcjum zapewniło, iż dysponuje 40 tysiącami informatyków, dzięki czemu zdobyło maksymalną liczbę punktów w tym punkcie SIWZ-u. Dobrze, że nie musieli wydrukować wszystkich CV, bo by jakiś las wycięto. Sięgnąłem po dane Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji, Computerworld TOP200 oraz ITWiz Best 100 i przeglądałem listy największych firm informatycznych w naszym kraju. Szukałem firmy, która może posiadać 40 tysięcy osób, nawet nie programistów. Ja nie znalazłem niczego, co byłoby bliskie tej liczby – podsumowuje Artur Wiza. Jak więc do tego doszło? Szefostwo Euvica z rozbrajającą szczerością przyznało, że podało taką właśnie liczbę, bo… mogło to zrobić. W specyfikacji nie było precyzyjnej definicji konsultanta ani formy zatrudnienia, więc wystarczyło zawiązać konsorcjum z firmą, która ma po prostu dużą bazę danych konsultantów i wprowadzić ich do SIWZ-u jako wymaganych w przetargu specjalistów. To tak, jakby na pytanie, ilu masz prawdziwych przyjaciół, wskazać sumę kontraktów w telefonie, poczcie elektronicznej, na Facebooku i LinkedInie. Tylko co komu po takiej liczbie?  

Wirecard to nie tylko bezpośredni konkurent PayPala czy Western Union.

To firma, która stała się bohaterem sensacyjnej opowieści o nieistniejących 2 mld dol., które powinny być na Filipinach i utracie giełdowej wartości o 13 mld dol. (98 proc.) w ciągu jednego tygodnia. Opisem tego przypadku zajął się na LI, w znakomity zresztą sposób, Michał Tajchert, Technology Business Development Manager w DXC. Wystrzałem z Aurory było publiczne przyznanie ze strony EY, audytora Wirecard, że nie może znaleźć 2,1 mld dol., które powinny znajdować się na kontach niemieckiej firmy. Jej władze wskazały, że te pieniądze są przechowywane w dwóch filipińskich bankach, ale z kolei kierownictwo obu tych instytucji finansowych zapewniło, że nigdy nie mieli takiego klienta. Zaraz po tym Markus Braun, CEO Wirecard podał się do dymisji, co nastąpiło po 18 latach kierowania firmą. A ponieważ wcześniejsze raporty finansowe były, jak się zdaje, mocno naciągane,  a rzekome umowy z bankami z Filipin sfałszowane, pan Braun trafił do aresztu. Przy czym na krótko, bo wyszedł za kaucją 5 mln dol. Kłopoty z prokuraturą ma także EY, jako audytor, który w poprzednich latach – jak się zdaje – mógł nie być wystarczająco dokładny i czujny. To jeszcze nie wszystko, bo na tym etapie sprawa dopiero nabierała rumieńców. Więcej na profilu Michała Tajcherta i w komentarzach, na przykład w takim: Softbank (inwestor Wirecarda – przyp. red.) ma generalnie <<dobrą rękę>> ostatnio do takich wydmuszek. Polecam równie świeżą historię z WeWork – również bilanse, które się kupy nie trzymają plus wizjoner założyciel latający upalony Learjetem po całym świecie na spotkania z inwestorami, chodzący boso po Nowym Jorku i sprzedający sam sobie znak towarowy za 5 mln dol. tuż przed IPO… 

Problemów prawnych mogą też nastręczać zwykłe z pozoru aplikacje.

Takie jak Orlen Pay, która umożliwia zapłatę za paliwo przy dystrybutorze. Wydawałoby się, że same plusy – szybko, bez konieczności nakładania maseczki i dzieci sięgających po słodzone napoje. Tymczasem w przypadku Radosława Cieciórskiego, radcy prawnego, skończyło się to… wizytą policji. Oddajmy głos bohaterowi tego przykrego zdarzenia: Mimo że aplikacja pobrała pieniądze z mojej karty, pracownicy stacji nr 7606 w Toruniu przy ul. Włocławskiej 91D żądali ode mnie powtórnej płatności strasząc przy tym Policją. Nic nie pomogła moja rozmowa z pracownikiem infolinii Orlen, ani też właścicielką stacji benzynowej. Patrol Policji pojawił się w moim domu po kilkunastu minutach. Dwóch wyjątkowo uprzejmych policjantów wysłuchało moich wyjawśnień. Spisali mnie z dowodu osobistego, podziękowali za rozmowę i odjechali. Aplikacja, która z założenia miała ułatwiać mi życie, zepsuła mi popołudnie. Błąd systemu, ale przynajmniej mundurowi zachowali klasę.

Ochrona danych osobowych, odkąd w życie weszło RODO, to biurokratyczny koszmar.

I kiedy pesymista mówi, że przynajmniej gorzej być nie może, optymista powiada: może, może. Tym razem „optymistą” jest dr Maciej Kawecki, dziekan Wyższej Szkoły Bankowej i doradca w kancelarii Maruta Wachta. Odniósł się niedawno do jednego z ważniejszych stanowisk prezesa UODO ostatnich lat. W świetle tegoż, RODO stosuje się do wszystkich informacji, które pozwalają identyfikować osobę fizyczną, a będących danymi służącymi oznaczeniu osoby prawnej. Przepisy o obowiązku informacyjnym stosowałoby się zatem także do danych członków zarządu wszystkich podmiotów ujawnionych w KRS. – Śmiało mogę powiedzieć, że stanowisko rewolucjonizuje obrót gospodarczy i znacznie go formalizuje. Do KAŻDEJ zawieranej umowy, której stronami są spółki reprezentowane przez członków zarządu, od teraz powinniśmy dołączać obowiązek informacyjny. A to kropla w morzu dodatkowych obowiązków – komentuje dr Kawecki i dodaje: zagadnienie jest o tyle ważne, że w motywie 14 RODO wyjaśniono, iż <<RODO nie dotyczy przetwarzania danych osób dotyczących osób prawnych, w szczególności przedsiębiorstw będących osobami prawnymi, w tym danych o firmie i formie prawnej oraz danych kontaktowych osoby prawnej>>. (…) Podchodzę do stanowiska z należytym szacunkiem, ale jest niezgodne ze stanowiskiem ustawodawcy wyrażonym na etapie wdrażania RODO. W takim przypadku można zgodzić się z niniejszym komentarzem do wpisu Maciej Kaweckiego: Do zrozumienia w pełni zasad RODO często potrzeba tłumacza, prawnika, doradcy podatkowego i egzorcysty. Ale co tu oczekiwać, skoro mamy najbardziej skomplikowane przepisy dotyczące VAT w całej UE… Ech.

I jeszcze na koniec dobra rada dla tych, którzy wrócili z urlopów i muszą znowu przestawić się na „tryb roboczy”.

Zacytujmy: Moja efektywność poszła w górę, od kiedy nie pracuję przez cały dzień. Pracuję bardzo intensywnie, ale tylko przez 4h dziennie. W pozostałym czasie też działam, jednak w innym tempie. I przynosi to znakomite rezultaty! Nic dziwnego, ponieważ badania potwierdzają, że nasz mózg jest w stanie skoncentrować się najskuteczniej na tym co robi, tylko przez te 4 godziny dziennie. Jeśli pracujemy 8 godzin bez przerwy, to połowę tego czasu często marnujemy, ponieważ nasz mózg po prostu się męczy. Autorem rady jest Mateusz Kusznierewicz, wspaniały żeglarz, olimpijczyk i przedsiębiorca. Nie zawsze się da ją zastosować, ale będziemy próbować.