W styczniu tego roku minęła 30-rocznica działalności Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji (PIIT). Z tej okazji odbyła się we wrześniu uroczysta gala. A jako że przez ponad 23 lata byłem prezesem Izby, pozwalam sobie skreślić ten felieton, opisując ciekawsze momenty jej działalności, również z moim udziałem, jak też, patrząc już z boku, wskazać na obecne dla niej wyzwania. To jednocześnie autorski rys historyczny rozwoju sektora teleinformatycznego.

Zacznijmy od grudnia roku 1992, kiedy to Andrzej Florczyk, Andrzej Jabłoński oraz Wiesław Osowiecki ze Stowarzyszenia Systemów Otwartych wpadli na pomysł utworzenia izby firm informatycznych i telekomunikacyjnych. Pierwsze jej zgromadzenie wybrało mnie na prezesa, na dwuletnią kadencję, co potem czyniło jeszcze 12 razy. Wybrano też wówczas Radę Izby oraz inne potrzebne organy.

Do PIIT zapisywały się nowopowstałe firmy polskie, w tym prawie wszystkie firmy z grupy ZETO, które prowadziły w Polsce działalność już od długich lat. Zgłaszały się też, jeszcze wtedy niewielkie, przedstawicielstwa firm amerykańskich. Pojawiły się też nowotworzone polskie firmy telekomunikacyjne, podejmujące konkurencję z monopolistą Telekomunikacją Polską, zresztą z wykorzystaniem jej infrastruktury technicznej. Dla kilku firm była to też potrzeba chwili, gdyż ówczesny rząd zaczął wprowadzać kontyngenty na import elementów do montażu  pecetów, a Izba poradziła sobie z tym problemem, stając się od razu konstruktywnym partnerem dla administracji.

Działalność Izby

W następnych latach trzeba było pomóc firmom w pokonywaniu ograniczeń administracyjnych w imporcie sprzętu specjalnego znaczenia. Zdarzyło się, że w trybie natychmiastowym trzeba było odblokowywać zatrzymane na granicy komputery, które nie miały polskiego certyfikatu bezpieczeństwa energetycznego (a miały tylko unijne). Przykrym doświadczeniem było działanie urzędu skarbowego wobec dwóch największych polskich firm składających pecety, podważające ich prawo do ich reeksportu dla celów edukacyjnych finansowanych przez Ministerstwo Edukacji. Działanie takie było uzasadnione możliwością zastosowania wtedy zerowej stawki VAT (produkty krajowe o tym samym przeznaczeniu miały pełną stawkę). Dopiero po latach sądy rozstrzygnęły decyzje US na korzyść tych firm, a raczej ich byłych właścicieli (bo firmy upadły). To pokazało nam, jak ważne jest weryfikowanie kompletności i niesprzeczności zapisów w opracowywanych ustawach.

Musieliśmy zacząć od edukowania rządzących w kwestii tego, czym jest informatyka, jak należy ją rozumieć, do czego można jej używać i czego można od niej oczekiwać. Ówczesna administracja jeszcze nie potrafiła z niej korzystać, a pierwszy projekt POLTAX powstawał z ogromnymi trudnościami. Często musieliśmy objaśniać posłom, ministrom czy pracownikom administracji nawet podstawowe pojęcia, a ja korzystałem z umiejętności z mojej poprzedniej profesji – nauczyciela akademickiego w Instytucie Informatyki Politechniki Warszawskiej.

Wtedy jeszcze przeważnie spieraliśmy się merytorycznie o rozumienie korzystania z produktów i usług telekomunikacyjnych i informatycznych. Nawet w dyskusjach nad treściami ustaw zapisane tamże prawa przekładaliśmy na możliwość lub brak ich technicznej realizacji. Jeszcze nie było prawników specjalizujących się w tych zagadnieniach. Uczyliśmy się zasad prowadzenia lobbyingu w nowej polityczno-ekonomicznej rzeczywistości. Nie zawsze było klarowne, jak firmy mają pogodzić chęć zaprezentowania potencjalnym klientom nowych produktów i usług, gdy są one dostępne tylko za granicą – bez zafundowania im wyjazdu, co zaczynało już rodzić podejrzenia o korupcję.

Oczywiście każdy z członków Izby miał nadzieję załatwić za jej pośrednictwem swoje sprawy, ale tu następowało ścieranie się konfliktu interesów. Często nie było też szansy na porozumienie, gdy spierali się przedstawiciele korporacji, mający nakaz „obrony” ich punktu widzenia. Trzeba było wybierać sprawy, które ich łączyły, przynajmniej część z tych firm, prowadząc też negocjacje pomiędzy nimi dla uzyskania wspólnego stanowiska. To zadanie pozostało w Izbie do dzisiaj.

Promocja sektora teleinformatycznego

Sytuacja Izby odzwierciedlała bieżącą sytuację rynkową, kiedy to przedstawicielstwa korporacji amerykańskich przechodziły z dotychczasowego układu partnerskiej współpracy bezpośredniej na układ współpracy w kanale sprzedaży. Stawały się coraz silniejsze, z coraz większymi możliwościami finansowo-marketingowymi. W tym czasie firmy polskie musiały szukać kapitału na giełdzie lub rolować kredyt kupiecki.

Na rynku telekomunikacyjnym trwały przygotowania do demonopolizacji TP SA. W 1996 r. pojawiło się dwóch dużych operatorów, budujących wraz z już pierwszym istniejącym na rynku, sieć telefonii komórkowej. Dla Izby nastał czas ścierania się poglądów przedsiębiorstw telekomunikacyjnych, które zdawały sobie sprawę, że często od przysłowiowego przecinka w ustawie telekomunikacyjnej, regulującej ich działanie, zależą ich przyszłe koszty i przychody. Takie stwierdzenie jest zresztą prawdziwe po dziś dzień.

Równolegle z bieżącą działalnością zajmowaliśmy się promocją polskiego rynku informatycznego. Braliśmy aktywny udział w targach komputerowych, które otwierałem wspólnie z najwyższymi władzami (wtedy zarówno Prezydent, jak i Premier chcieli być nowocześni i z chęcią patronowali takim wydarzeniom). Zainicjowałem wystąpienie polskich firm na Targach CeBIT, gdzie początkowo tylko 20 firm zajęło niewielki sektor, oddzielając się przepierzeniami od swoich krajowych „konkurentów”, gdy na zewnątrz było ponad 2 tysięcy wystawców z całego świata. Po 2003 r. targi komputerowe zaczęły zanikać – firmy promocje i marketing swoich produktów przenosiły do internetu. Również Izba zaczęła szerzej korzystać z tej możliwości. Reagowaliśmy też na zainteresowanie mediów, szczególnie telewizyjnych, prezentując tam profesjonalne działania Izby.

Szczególnie pozytywne znaczenie miało zorganizowanie przez PIIT przy współpracy z Polskim Towarzystwem Informatycznym i innymi organizacjami trzech Kongresów Informatyki Polskiej. Znaczące grono specjalistów informatyków z nauki, administracji oraz firm sformułowało w trzech raportach pokongresowych podstawy funkcjonowania i rozwoju rynku informatycznego, internetowego oraz po części telekomunikacyjnego. Wtedy Izba była na etapie formułowania kolejnych strategii rozwoju rynku, ale to już zaczęło się niezauważalnie kończyć. Musieliśmy się dostosować do analiz i dyskusji o nowych zasadach funkcjonowania rynku, wprowadzanych w związku z wstępowaniem Polski do Unii Europejskiej.

Z czasem w Izbie, w imieniu jej członków, zaczęli się coraz częściej pojawiać prawnicy wraz ze szczegółowymi opiniami prawnymi dotyczącymi nowych proponowanych projektów ustaw. Prawnicy już wtedy sprawnie korzystali z procesora tekstów, poszerzając swoje opinie o dodatkowe uzasadnienia i kopiowane z baz danych rozstrzygnięcia sądowe. Trzeba było się odnaleźć w tej nowej sytuacji i przygotowywać ujednolicone opinie Izby, godzące często dość rozbieżne stanowiska. Z trudem udawało się je ograniczać do kilku stron, aby w ten sposób zadbać o czas urzędników, którzy musieli je przeczytać choć jeden raz. Trudno też było (i jest) przekonać przedstawicieli firm do unikania wpisywania do opinii zdań odrębnych, skutkiem czego odbiorcy opinii czują się zwolnieni od zajęcia stanowiska.

Muszę przyznać, że po tych latach spędzonych przy tworzeniu od podstaw wielu ustaw – o prawach autorskich, o ochronie danych osobowych, o podpisie elektronicznym, o informatyzacji, prawo telekomunikacyjne i in. – dość dobrze zacząłem się orientować w funkcjonowaniu prawa. Zrozumiałem, że algorytmizować można tylko dobrze sformułowane procedury postępowania administracyjnego, gdyż dla innych zapisów mogą być zawsze różne interpretacje prawne uwzględniające inne istotne elementy sprawy czy też inne przepisy. Moje umiejętności algorytmizowania spraw mogły mieć tylko połowiczne zastosowanie i jestem przekonany, że jeszcze długo komputery nie zastąpią prawników.