Na inwestowanie należałoby spojrzeć pragmatycznie. Przekonałem się, że startupy są bardzo ryzykownym instrumentem inwestycyjnym. Mając w portfelu od 20 do 40 takich spółek, można oczekiwać wzrostu nie przekraczającego kilkudziesięciu procent rocznie. Efekt portfela startupów daje pewnie bezpieczeństwo, gdzie nieudane inwestycje są pokrywane przez tych kilka trafionych. Dlatego przy jednym lub dwóch startupach należy zachować jeszcze większą ostrożność, inwestując tylko niewielką część majątku. Generalnie, nie radzę inwestować więcej niż kilka procent swojego majątku w tak ryzykowną rzecz jaką są startupy. W przeciwnym razie możesz spodziewać się, że pieniądze znikną jak za dotknięciem magicznej różdżki.

Może to brzmi jak straszenie, ale robię to dlatego, że zwroty ze startupów przychodzą dopiero po latach… a nawet dekadach. Pierwsze exity zobaczysz między 3 a 5 rokiem od inwestycji i istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie będą one zbyt udane. Jeśli uzbroisz się w cierpliwość, a bogowie startupowych inwestycji będą dla Ciebie łaskawi, to lepszy zwrot pojawi się między siódmym a nastym rokiem inwestycji.

Od czego zacząć?

Od czego więc zacząć budowanie startupowego portfela inwestycji? Staraj się inwestować w rzeczy, na których się znasz. Warto mieć zrozumienie branży, w którą inwestujesz, mieć wiedzę, która umożliwi obiektywne spojrzenie nie tylko na potencjał produktu, ale też na zespół, ich umiejętności i konkurencję. Najwięcej pieniędzy straciłem inwestując w „super sexi pomysły” spoza moich obszarów wiedzy. Początkowo inwestuj relatywnie małe kwoty, aby z czasem dokładać do spółek, które performują.

Twoje pieniądze powinny być inwestowane w startupy, które idą w dobrym kierunku lub mają zgodne z oczekiwaniami wyniki. Nie rozdzielaj środków po równo, bo możesz stracić pieniądze, które mogły doinwestować korzystniejsze spółki. Pamiętaj o anchoringu, czyli kotwiczeniu w negocjacjach, i o zostawieniu sobie furtki w umowie, która da Ci możliwość doinwestowania na późniejszych etapach. Dzięki temu będziesz mógł zasilać startupy, które rosną w siłę, a jednocześnie nie inwestować już w te, którym nie idzie tak sprawnie, jak oczekiwałeś przy pierwszej inwestycji.

Jak poznać, że idzie dobrze

Podzielę się teraz z Tobą wskazówkami, które będą Ci drogowskazem, jeśli chodzi o kierunek, w jakim startupy podążają. Wiedz, że dobrze się dzieje, gdy – po pierwsze – zespół składa się z ze zgranych i etycznych ludzi. Mogą nie mieć sprecyzowanego produktu i potrzebować pieniędzy na ten cel. Prezentowany przez nich entuzjazm i całokształt działań przekonuje Cię do nich i ich pomysłu. Wartości członków zespołu są spójne z Twoimi, i wiesz, że będziesz mógł mieć szczere i trudne rozmowy z founderami na wielu etapach rozwoju firmy. Dobrym znakiem jest to, że firma zaczyna mieć trakcję. Co prawda jest jeszcze za mała dla funduszy VC, ale już po niej widać, że za półtora roku lub rok zacznie przykuwać ich uwagę. Ten punkt powinien łączyć się z pierwszym punktem na tej liście.

Kolejny pozytywny sygnał to trzymanie dyscypliny finansowej. Oczywiście, że wydaje pieniądze. Nawet więcej niż zarabia, ale otwarcie mówi o tym, gdzie i na co idą te środki, co działa, a co niekoniecznie. Nowe MacBooki i wystawne biuro w centrum miasta to pierwsze światełka alarmowe, na które warto zwrócić uwagę.

Dobrze, gdy founderzy trzymają rękę na pulsie i kontrolują sytuację rynkową. Jako inwestor też powinieneś zwracać uwagę, czy nie powstają podobne biznesy, lepiej dofinansowane, które mogą zagrozić Twojej inwestycji. Wtedy warto zacząć z nimi rozmawiać, bo w jedności siła. Często dwa pomysły atakujące ten sam rynek mogą być dużo silniejsze i szybciej się rozwijać razem. Fani moich audycji z pewnością znają historię Booksy i Versum oraz połączenia tych firm w zeszłym roku.

Znakomicie, gdy zespół wysyła do inwestorów regularne mejle z informacjami o tym, co dzieje się w spółce, jak i z podstawowymi danymi o trakcji i finansach. Uwielbiam firmy, które raz w miesiącu wysyłają mi taką krótką informację. Kiedy zbierają pieniądze na kolejną rundę, jest mi dużo łatwiej podjąć pozytywną decyzję, bo wiem, co tam się dzieje. Dzięki zdrowym relacjom z zespołem i znajomości branży jesteś w stanie kontrolować to, co dzieje się w firmie. Otrzymując raporty, zwracaj uwagę, czy przesyłane informacje są dla Ciebie użyteczne. Szukaj danych, które odzwierciedlają realny stan spółki i jej status wzrostu. Różnych metryk i informacji może być więcej lub mniej zależnie od branży. Za dużo i toniesz w danych, za mało i nie wiesz co dzieje się w spółce. Znając branżę, wiesz na co zwrócić uwagę biznesowo. Wiedząc czego szukasz, łatwiej ocenisz, jak idzie Twojemu startupowi.

Jeśli inwestuję na bardzo wczesnym etapie, to proszę founderów o możliwość podglądu konta bankowego spółki. Zależy mi też na raporcie cashflow. Dzięki takim zabiegom łatwiej jest sprawdzić, czy wydatki dają taką sprzedaż, jaka była zaplanowana.

Jedyną sytuacją, która według mnie dopuszcza mniej aktywny styl inwestowania, jest przynależność do tzw. wolfpacku, w którym odpowiedzialność rozkłada się na specjalistów branżowych. Dzięki grupie ludzi, którzy posiadają wiedzę z różnych dziedzin i branż, łatwiej jest podejmować właściwe decyzje. Często moje „napalenie” na jakąś inwestycję było szybko gaszone przez mój wolfpack – za co jestem wdzięczny.

WSKAŹNIKI kondycji startupu  

Zadbaj, aby founderzy regularnie informowali Cię o tym…

  • …jaki jest wzrost?
  • …jaki jest burn rate? (ile kasy spółka spala co miesiąc)
  • …jaki jest cash run rate? (ile jest kasy w spółce i na ile czasu to wystarczy przy obecnym burn rate); często nazywam to długością pasa startowego, bo jak zabraknie paliwa, a się nie uniesiemy to…
  • …jaki jest MRR? (Monthly Recurring Revenue)
  • …jakie jest LTV? (Lifetime Value – wartość nowo pozyskanego klienta dla firmy)
  • …jaki jest CAC? (Customer Acquisi-tion Cost)
  

Trzy scenariusze: od porażki do sukcesu

Gdy wszystko idzie jak z płatka, inwestycja rośnie, founderzy są komunikatywni to wszystko jest klarowne, a wizja zysku przyprawia o motylki w brzuchu. A co, jeśli firma nie daje sobie rady? Przyjmijmy założenie, że w Twoim portfelu znajduje się 10 startupów, a w każdy zainwestowałeś 50 tys. dol. Zazwyczaj mamy do czynienia z trzema scenariuszami. Pierwszy z nich to „Dogs” – startup zmierzający do bankructwa. Firmy z tej grupy po prostu padają. Mimo iż wiązałeś z nimi jakieś nadzieje, ich żywot dobiegł końca. Reanimacja nic tu nie pomoże. Trzeba je zostawić, nie dokładać pieniędzy i pogodzić się ze stratą. To, co warto zrobić, to utrzymać dobre relacje z founderami. Jest prawdopodobne, że wyciągną wnioski ze swoich błędów, a ich kolejny pomysł może być strzałem w dziesiątkę.

Scenariusz drugi to „Walking Dead” – „startup zombie”. Ani on żywy, ani martwy. Nie wiązałbym z tą grupą wielkich nadziei. Można oczywiście je trochę wspierać, ale nie angażowałbym wielu środków, a przede wszystkim czasu, we wskrzeszenie czegoś, co nie emanuje życiową energią. „Zombie” to taki startup, który ani nie chce rosnąć, ani nie chce umrzeć, bo zbiera kasę od nowych inwestorów i zarabia wystarczająco na przetrwanie. Jakoś trzyma się na rynku, ale ciągle nadludzkimi siłami walczy o przeżycie. Obejrzyj serial „The Walking Dead” – tam mieli sprawdzone sposoby na radzenie sobie z „zombiakami”.

I wreszcie „startup gwiazda”, który pędzi z prędkością światła, lśni jak gwiazda. Startupy z tej grupy rozwijają się w cieszącym każdego inwestora tempie. Do momentu, aż zdasz sobie sprawę, że ten diament w koronie Twoich inwestycji z czasem przestanie Cię potrzebować. Twoje miejsce zajmą inni, mądrzejsi inwestorzy i większe fundusze. Tutaj warto mieć opcję doinwestowania przy każdej kolejnej rundzie (non dilution rights), żeby utrzymać swój procentowy udział w firmie. Te inwestycje będą coraz większe i Twój osobisty cash flow może tego nie wytrzymać. Twoje początkowe 50 tys. dol. może oznaczać inwestycję rzędu 500 tys. dol. czy 2 mln dol., żeby utrzymać Twój procentowy udział przy kolejnych rundach. Najczęściej warto trzymać się takiej pędzącej rakiety jak najdłużej. To właśnie ona zapłaci za wszystkie błędy w wyborze startupów i wygeneruje zysk na Twoim portfelu.

Naturalne jest, że w pewnym momencie poczujesz się spychany w stronę grupy „zombie”. Moje doświadczenie podpowiada, że inwestowanie w nie to marnowanie czasu, energii, i co gorsza, pieniędzy. Skupiaj się na wygranych – na „gwiazdach”. Mają one dużo większy potencjał dla wartości Twojego portfela. Po pierwsze pragmatyzm! Tym bardziej to podkreślam, bo zauważyłem, że inwestorzy mają tendencję do usilnego ratowania startupów, które nie dają sobie rady. Warto wyjść z mentalności, że zarobione 100 dol. ma mniejszą wartość niż stracone 100 dol. To jest zawsze ta sama kwota!

Wyjście ze startupu

Wyjście ze startupu można przyrównać do ciąży mnogiej. Jest ono rzadkie i trudne. Tego typu inwestycje znacząco różnią się od obligacji czy akcji, które można sprzedać w dowolnym momencie. Przy startupach, przez lata (a czasem nigdy) nie uświadczysz płynności na udziałach.

Dlatego warto abyś wiedział, że będziesz je sprzedawał z kilku różnych powodów. Powodem pierwszym będzie to, że zarobiłeś dużo pieniędzy, spółka weszła na giełdę i właśnie jedziesz odebrać swoje nowiutkie Ferrari.

Może zdarzyć się tak, że jeśli startup odniesie wielki sukces, to po kilku kolejnych rundach finansowania znajdziesz się na ostatniej stronie listy inwestorów i będziesz posiadaczem 0,005 udziałów. Twój wpływ można określić jako żaden. Warto wtedy dowiedzieć się, czy ktoś z wcześniejszych stron listy nie chciałby ich od Ciebie odkupić. Ta decyzja zależy od Twojej sytuacji finansowej, tego jak układa się Twój portfel, jak bardzo wierzysz w startup i jak długo możesz jeszcze czekać. A także od tego, czy jest Ci po drodze z nowymi, wiodącymi inwestorami, którymi często są fundusze. Rolą funduszy jest zarabianie pieniędzy, a nie dbanie o prawa mniejszościowych inwestorów. Czasem takie konfrontacje są przykre, ale to temat na osobny wpis.

Bywa też, że firmy upadają, albo ktoś zakupi software i pracowników, ale zostawi spółkę. W jednym z moich newsletterów wspominałem, że dobrym zabezpieczeniem przed taką sytuacją jest liquidation preference. Odzyskasz mniej, niż zainwestowałeś. Często kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt groszy za zainwestowaną złotówkę, ale i tak cała kwota pójdzie do inwestorów, a nie do founderów. Wyjście ze startupu może nastąpić także w sytuacji, gdy wszedłeś w spółkę, która jest przedsiębiorstwem, a nie startupem i masz wspólników. Mogą oni chcieć Cię wykupić, aby mieć większą kontrolę nad spółką i większy udział w dywidendach.

SPRZEDAŻ biznesu  

Istotne jest, aby wiedzieć, możliwie najszybciej, komu będzie można sprzedać startup, a raczej biznes, który z niego wyrośnie. Jedną z takich inwestycji w moim portfelu, która ma swoich potencjalnych kupców, jest INKsearch. Jest to SaaS enabled marketplace, a ich usługa polega na łączeniu tatuatorów z klientami i pomoc w wyborze wzoru tatuażu. Ich usługi wydają się być podobne do tych oferowanych przez Booksy, jednak są one bardziej wyspecjalizowane i skie-rowane do konkretnej grupy odbiorców. Zainwestowałem w INKsearch między innymi dlatego, że od początku wiedziałem, kto mógłby być potencjalnym nabywcą tego startupu. Należy zawsze pamiętać, że zarówno Ty, jak i Twoja inwestycja będziecie się zmieniać i rozwijać. Za 5 czy 10 lat wszyscy będziemy w zupełnie innym miejscu. Chodzi jednak o to, aby jeszcze przed dokonaniem inwestycji mieć pogląd na to, czy nie będzie problemu ze znalezieniem kupca.

  

Cash is King

Z uwagi na generalny brak płynności inwestycji w startupy jestem zdania, że jeśli ktoś oferuje Ci gotówkę, która jest większa od tej, którą zakładałeś przy wycenie spółki, to warto rozważyć propozycję sprzedaży swoich udziałów. Czasem będą to obecni inwestorzy, a czasem nowi. Znając sytuację spółki (czytasz comiesięczne raporty), rozumiejąc rynek na jakim się porusza i patrząc na swoje finanse osobiste, możesz podjąć decyzję o sprzedaży. Nigdy nie jest ona łatwa, a syndrom FOMO (Fear of Missing Out) jest silny. Czy lepszy jest wróbel w garści czy gołąb na dachu, jest jednym z najtrudniejszych dylematów. Zdarzyło mi się popełnić błędy sprzedając za szybko. Zdarzyło mi się zostać za długo i spółce zabrakło paliwa. To były piękne katastrofy, jak mawiał Grek Zorba.

Często fundusze inwestują w startupy, dając możliwość ich wykupienia mniejszościowym inwestorom. Ten wykup jest po mniejszej cenie, niż ta, z którą fundusz wchodził do spółki. Jest to spowodowane faktem, że fundusz wycenia pieniądze włożone w spółkę jako „1”, a pieniądze dane komuś innemu jako ułamek, na przykład „0,8”. Te środki nie będą pracowały na firmę, ale zostaną wypłacone „na zewnątrz”. Fundusze VC podejmują takie działanie, aby obniżyć średni koszt swoich udziałów w spółce. Nie jest to częste, ale się zdarza.

Pamiętajcie, że rozważenie oferty nie jest jednoznaczne z jej przyjęciem. Warto jednak zastanowić się, jak to pasuje do naszej polityki prowadzenia portfela, do obecnego cashflow czy sytuacji podatkowej. Jak oceniamy spółkę, rynek, technologię i zespół w kontekście przyszłości. Po rozważeniu tych danych, warto dopuścić do głosu emocje i odpowiedzieć sobie na pytanie, jak bardzo chcesz mieć coś wspólnego z tą spółką.

Czy na pewno tego chcesz?

Inwestowanie w startupy nie jest odpowiednie dla wszystkich. Może być dobre dla tych, którzy mają wysokie zrozumienie branż i tolerancję na ryzyko. Co więcej, mają długi horyzont czasowy, liczony w dekadach, i rozumieją, że zainwestowane środki nie będą dla nich dostępne. Należy mieć świadomość, że część inwestycji umrze, zmieni się w „zombie”, a tylko niewielka część pięknie się rozwinie. Jak to powiedział Jan Kulczyk: „kupować trzeba tak, żeby być zarobionym jak się kupuje, a nie jak się sprzedaje”. Poza tym, jeśli angażujesz się w startup jako jeden z pierwszych aniołów biznesu, warto abyś dobrze negocjował warunki wejścia. Pomożesz founderom, ale zadbasz też o warunki, które korzystnie wpłyną na przyszłe rozmowy i negocjacje z innymi inwestorami. 

Maciej Filipkowski Maciej Filipkowski  

Autor jest aktywnym inwestorem, twórcą audycji „Zaprojektuj Swoje Życie”, a także portalu dla przedsiębiorców ZaprojektujSwojBiznes.pl.