Postępująca cyfryzacja, a także boom na sztuczną inteligencję, przyczyniają się do coraz większej konsumpcji energii. Według różnych szacunków do 2030 r. branża IT będzie odpowiadać za jedną piątą światowego zapotrzebowania na energię elektryczną. Według specjalistów ZeroPoint kluczowe znaczenie dla przełamania tego trendu będzie miała maksymalizacja wydajności (w przeliczeniu na jeden wat) w serwerach oraz inteligentnych urządzeniach. Ten szwedzki startup rozpoczął swoją działalność w 2016 r., a jego nazwa, jak tłumaczą założyciele, ma przywoływać skojarzenie z hasłem: „zero zbędnych informacji”. Firmę, która zatrudnia około 30 osób, tworzą osoby legitymujące się dużym doświadczeniem w branży półprzewodników.

Zdaniem Klasa Moreau, CEO ZeroPoint, wąskim gardłem w systemach informatycznych jest pamięć RAM, która rozwija się znacznie wolniej niż procesory. Odkąd Intel w 1971 r. wprowadził na rynek swój pierwszy mikroprocesor, wydajność obliczeniowa podwajała się niemal co dwa lata. Jednak silniki obliczeniowe są oddzielone od pamięci, dlatego też skalowanie wydajności stanowiło wieczne wyzwanie, a teraz staje się bardzo poważną przeszkodą. ZeroPoint ocenia, że procesory są bezczynne przez 50 proc. czasu, ponieważ muszą czekać na dostęp do pamięci.

Startup opracował nową technologię pozwalającą rozwikłać powyższy problem. Wprawdzie inni gracze również szukają rozwiązań, które umożliwiają pokonanie tej bariery, aczkolwiek tym, co wyróżnia ZeroPoint, jest specyficzne podejście. Z jednej strony polega ono na przejrzystym zarządzaniu pamięcią, zaś z drugiej na skupieniu się na technikach kompresji i zagęszczania, aby utrzymać bardzo wysoką kompresję przy niskim opóźnieniu, liczonym w nanosekundach.

– Nasza technologia pozwala zwiększyć pojemność pamięci od dwóch do czterech razy, zapewniając do 50 procent większą wydajność na wat. W rezultacie możemy zmniejszyć całkowity koszt posiadania serwerów w centrach danych nawet o 25 procent – mówi Klas Moreau.

Szacuje się, że centra danych w Szwecji zużywają około 3000 GWh rocznie. Oszczędności rzędu 25 proc. stanowią 750 GWh – odpowiednik energii elektrycznej dla 30 000–40 000 szwedzkich domów.

Ponadto ZeroPoint chwali się, że ich autorskie rozwiązanie jest 1000 razy szybsze niż inne technologie kompresji na rynku, co pozwala firmie kompresować dane w całej hierarchii pamięci: „od podręcznej do masowej”. Startup prognozuje, że do 2029 r. jego przychody osiągną poziom 110 mln dol.

Co ważne, ZeroPoint zamierza zdefiniować standard branżowy, który mógłby odsprzedawać producentom półprzewodników. Taki model wykorzystują ARM i Qualcomm, generujące znaczną część swoich przychodów z opłat licencyjnych.

Łoś w centrum danych 

Rozproszone systemy plików cieszą się rosnącą popularnością wśród firm oraz instytucji przechowujących i przetwarzających wielkie zbiory danych. Na rynku istnieje szereg rozwiązań oferowanych zarówno w modelu open-source (Gluster, Lustre, Ceph), jak i komercyjnych (WekaIO, Panasas, Qumulo). Co ciekawe, w tym gronie mamy polskiego przedstawiciela – Saglabs oferuje system MooseFS. Ta warszawska firma, która  powstała w 2005 r., kieruje się mottem: „spraw, aby dane użytkowników były bezpieczne i dostępne”.

– Od początku naszej działalności koncentrujemy się na opracowywaniu autorskiego oprogramowania do przechowywania danych. Nie zajmujemy się sprzętem sporadycznie, pomagamy klientom w specyficznych projektach, gdzie trzeba dostosować infrastrukturę do ich potrzeb – mówi Jakub Ratajczak, CEO oraz współzałożyciel MooseFS.

Rozwiązanie jest klasycznym systemem software defined storage, który może pracować zarówno z Raspberry Pi, jak i jednostkami mainframe. Wprawdzie MooseFS powstał z myślą o pracy w środowisku lokalnym, aczkolwiek znajduje również zastosowanie wśród klientów zarządzających centrami danych rozproszonymi po różnych miastach, krajach, a czasami nawet kontynentach (w tym ostatnim przypadku pojawiają się czasami problemy związane z opóźnieniami). System przeznaczony jest do obsługi aplikacji o znaczeniu krytycznym, wymagających niezawodności, wysokiej dostępności i wydajności. MooseFS pozwala rozszerzyć pamięć masową do 16 eksabajtów, mieszcząc ponad 2 miliardy plików w jednym klastrze.

Rozwiązanie składa się z trzech podstawowych komponentów. Serwer metadanych zarządza lokalizacją plików, dostępem do nich i hierarchią przestrzeni nazw. Klienci komunikują się z nim, aby pobrać i zaktualizować układ i atrybuty pliku. Same dane są przesyłane bezpośrednio między klientami a serwerami danych (serwery chunk).

– Jednym z naszych atutów jest niski całkowity koszty posiadania. Po części wynika to z natury rozwiązania open source, ale również łatwości użytkowania, skalowalności i solidnego wsparcia ze strony dostawcy – tłumaczy Jakub Ratajczak.

MooseFS jest dostępny w dwóch wersjach. Pierwszą jest darmowa Community Edition, adresowana głównie na rynek SOHO. Jakub Ratajczak podkreśla, że jest to opcja korzystna zarówno dla użytkowników, jak i jego własnej firmy. Wielu płatnych użytkowników rozpoczynało swoją przygodę z MooseFS właśnie od wersji społecznościowej.

Natomiast propozycją dla wymagających klientów jest PRO. W tym przypadku klient płaci licencję za pojemność, a w zamian otrzymuje pełne wsparcie ze strony producenta, a także dodatkowe unikalne funkcjonalności, niedostępne w opcji darmowej.

– Nasze przychody pochodzą ze sprzedaży licencji. MooseFS znajduje zastosowanie w bardzo różnych branżach. Mamy uniwersalne podejście do klientów. Jesteśmy firmą samowystarczalną i nie poszukujemy inwestorów – podkreśla Jakub Ratajczak.

Co dalej? Polska firma twardo stąpa po ziemi i nie stawia przed sobą jakiś górnolotnych celów. Jej plan to następne dwadzieścia lat nieprzerwanej pracy.