Kilkanaście lat temu Dmitrij Miedwiediew zapowiedział technologiczną ofensywę, której celem było między innymi opracowanie rosyjskiego odpowiednika Windowsa. Być może już wtedy „bestia ze Wschodu” planowała, na wypadek wojny z Zachodem, własną wersję północnokoreańskiej doktryny „dżucze”, czyli samowystarczalności – w tym przypadku technologicznej. Jednak po agresji na Ukrainę mrzonki o Dolinie Krzemowej pod Moskwą stają się bardziej mgliste niż kiedykolwiek. Wojna skłoniła bowiem bardzo wielu rosyjskich specjalistów IT do błyskawicznej emigracji, a trzeba pamiętać, że już przedtem Rosja cierpiała na ich niedobór.

Wykształconych uciekinierów inne kraje przyjmą z otwartymi ramionami i zrobią wiele, aby ich zatrzymać u siebie. Jeśli więc rosyjskie władze nie użyją jakiegoś brutalnego szantażu (na przykład prześladując pozostałych w kraju członków rodziny), programiści i informatycy na stałe osiedlą się w Finlandii i innych krajach europejskich. W efekcie Rosja stanie się technologiczną pustynią i to w czasie, gdy na świecie mamy do czynienia z kolejną rewolucją przemysłową, w której prym wiodą już nie tylko Stany Zjednoczone (z innowacyjnością wpisaną w swoje DNA), ale także Chiny, które w pewnych dziedzinach ICT są już teraz globalnym numerem 1.

Być może rosyjskie władze zapatrzyły się na Chińczyków, którzy wykazują się niesamowitą inicjatywą, cyfryzując się w stachanowskim (nomen omen) tempie. Być może na Kremlu sądzą, że skoro jeden komunistyczny niegdyś kraj dał radę, to i Matuszka Rasija wyda na świat nowe pokolenie rosyjskich Jacków Ma. Jednak Chiny to nie tylko wielokrotnie większa populacja ambitnych, głodnych sukcesu młodych ludzi, ale przede wszystkim autentyczny i oddolny kult ciężkiej pracy oraz ponadprzeciętna otwartość na nowinki techniczne. Rosja nie może się poszczycić ani jednym, ani drugim, a agresja na Ukrainę stawia Kreml w jeszcze gorszym położeniu. Teraz nawet najlepsze rosyjskie innowacje będą traktowane przez cywilizowany świat z dużą dozą podejrzliwości, co w świetle minionych tygodni jest uzasadnione.

Dokładnie odwrotnych reakcji należy spodziewać się wobec ukraińskich firm i startupów technologicznych. Co zresztą widać już teraz, po stopniu zaangażowania ludzi dobrej woli w inicjatywy takie jak Tech For Ukraine czy Polish-Ukrainian Startup Bridge. Można mieć nadzieję, że po wojnie Ukraina będzie się odbudowywać z pomocą zachodniego kapitału i przyciągnie do siebie wielu znakomitych specjalistów, którzy pomogą stworzyć nowoczesne państwo, któremu znacznie bliżej będzie do Polski i Niemiec niż do wschodnich satrapii. Tymczasem Rosja będzie dalej odcinać się od zachodnich mediów społecznościowych, legalizować piractwo i wydawać niezmierzone kwoty na odbudowę potęgi militarnej, z których większość i tak trafi na konta skorumpowanych oligarchów, generałów i biznesmenów.

Rynek IT, jako taki, zawsze zadziwiał zmiennością, ale to, co wydarzyło się na rosyjskim rynku IT w minionych tygodniach, mogło najbardziej nawet doświadczonych obserwatorów wprawić w osłupienie, ale nie tempem rozwoju, tylko szybkością zwijania się… I chociaż część tamtejszych mediów przekonuje, że dzięki wojnie rosyjskie firmy IT mają znacznie więcej przestrzeni do rozwoju ze względu na wycofywanie się zagranicznej konkurencji, to prawda jest taka, że Rosja skokowo osłabła w światowej rozgrywce mocarstw technologicznych.

Wojna będzie kosztować branżę ICT w Europie 143 mld dol. utraconych przychodów.