Wraz z wybuchem wojny na Ukrainie Stany Zjednoczone wprowadziły zakaz sprzedaży do Rosji oraz na Białoruś produktów wysokich technologii. Restrykcje objęły również część zagranicznych produktów wyprodukowanych przy użyciu amerykańskiego sprzętu i oprogramowania. Sceptycy twierdzili, że na rezultaty tych sankcji poczekamy dobrych kilka lat. Jednak niedawne wydarzenia pokazują, że to już się dzieje. Zacznijmy od tego, że gdyby udaną obronę Kijowa trzeba było wytłumaczyć jednym słowem, powinno ono brzmieć: „Himars”. Sam Wołodymyr Zełenski oficjalnie przyznał, że „dostarczone przez USA systemy zmieniają bieg wojny”. Według amerykańskich szacunków rakiety Himars uderzyły z niszczącym skutkiem w ponad 400 celów.

Wprawdzie Rosja także używa amunicji precyzyjnej, ale w dużym stopniu polega na wykorzystaniu niekierowanego ognia artyleryjskiego. Ta taktyka umożliwiła niszczenie takich miast, jak Mariupol, ale ataki przeprowadzane za pomocą Himarsów są nieporównywalnie skuteczniejsze od masowych salw artyleryjskich ze strony Rosjan. Co istotne, urzędnicy amerykańscy i ukraińscy uważają, że Rosja zużyła już znaczną część swojej precyzyjnej amunicji i będzie miała trudności z ich szybką produkcją.

Historia sięga czasów zimnej wojny

Problemy produkcyjne Rosji z mikroukładami sięgają wczesnych lat zimnej wojny, kiedy konieczność umieszczania w pociskach miniaturowych komputerów naprowadzających skłoniła USA do wynalezienia chipu komputerowego scalającego obwody na pojedynczym kawałku krzemu. Pierwszymi ich użytkownikami były amerykańskie siły powietrzne (międzykontynentalny pocisk balistyczny Minuteman II) i NASA (komputer naprowadzania statku kosmicznego Apollo).

Po drugiej stronie świata na Kremlu, podobnie jak w Pentagonie, zdano sobie sprawę, że chipy zmienią systemy uzbrojenia poprzez poprawę precyzji i komunikacji. Jednak podstawowy problem Rosjan polegał na tym, że zaczęli działać według zasady „kopiuj i wklej”. W czasie zimnej wojny wielokrotnie odkryto, że w sowieckim sprzęcie wojskowym znajdują się repliki chipów Intela lub Texas Instruments. Co ciekawe, pomimo używania systemu metrycznego, Sowieci mieli narzędzia do wytwarzania chipów mierzone w calach, aby ułatwić kopiowanie amerykańskich układów.

Strategia kopiowania okazała się zasadniczo niedopasowana do branży, która rozwijała się z dużą szybkością. Prawo Moore’a, które mówi, że moc obliczeniowa chipów rośnie wykładniczo, oznaczało, że największe wysiłki Sowietów w zakresie replikacji nadal pozostawią ich daleko w tyle. W popularnym sowieckim dowcipie z lat 80. sowiecki urzędnik z dumą oświadczył: „Towarzysze, zbudowaliśmy największy na świecie mikroprocesor!”.

Chipy z przemytu

Nawet dziś w rosyjskich systemach uzbrojenia jest pełno zachodnich chipów. Rosyjska rakieta 9M549 naprowadzana satelitarnie, wystrzeliwana z podobnego do HIMARS-a systemu zwanego Tornado-S, opiera się na przemycanych chipach produkowanych przez amerykańskie firmy, jak Altera i Cypress Semiconductor. Ale Rosja nie ma ich wystarczająco dużo, produkując prawdopodobnie tylko 100–200 sztuk rocznie, bo wymagają chipów i innych komponentów, które muszą być pozyskiwane, często nielegalnie, z zagranicy.

Rosjanie, aby zaopatrywać swoje najbardziej zaawansowane systemy uzbrojenia w chipy z Doliny Krzemowej, często ratowali się przemytem. Zdolność Moskwy do unikania amerykańskiej kontroli może wydawać się imponująca. Jednak wiedza, że jej najbardziej zaawansowane systemy opierają się na przemycanych lub improwizowanych komponentach zniechęciła rosyjską armię do liczenia na rozwiązania złożone i wymagające dużej mocy obliczeniowej.

Jakby nie patrzeć, kradzież amerykańskiej technologii dla rosyjskiej broni mogła kiedyś wydawać się skuteczna, ale pozostawiła w Rosji militarną bazę przemysłową, której zdolność produkcyjna jest śmiertelnie uzależniona od dostępu do zachodnich innowacji.

Artykuł powstał na podstawie tekstu opublikowanego w „The Wall Street Journal”.