Wewnątrz rozchodzą się
korytarze konfiguracji, tworzonych przez kombinacje typów, rozmiarów pamięci
operacyjnej, mocy obliczeniowej kart graficznych, pojemności i szybkości
dysków twardych. Na parterze i pierwszym piętrze jeszcze nie ma okien.
Bursztynowe, matowe szyby prawie nie przepuszczają światła i tylko
wtajemniczeni mogą zobaczyć, co jest w środku. Okna pojawiają się wyżej
i na każdej kolejnej kondygnacji stają się coraz większe
i jaśniejsze. W jednym z pionów, ozdobionym gustownym wzorem, w którym
powtarza się motyw nagryzionego jabłka, okna pojawiają się wcześniej niż
w innych. Elewacja przykuwa wzrok i robi wrażenie solidniejszej.

Jeden z korytarzy,
biegnący spiralą przez całą wysokość budynku, wyłożony najwydajniejszymi
procesorami i najnowszymi kartami graficznymi, przypomina długością Wielki
Zderzacz Hadronów – to korytarz z komputerami dla graczy. Ostatnie
piętro gmachu przywodzi na myśl szczyt typowej paryskiej kamienicy. Wiadomo, że
to już najwyższa kondygnacja, ale widać jeszcze poddasze, nad którym górują
doniczki z pnącymi się ku górze drzewkami. Tak wygląda przecież sytuacja
procesorów. Jest jasne, że szybciej już nie będzie, ale wciąż można zwiększyć
liczbę rdzeni, dorzucić pamięci cache, zintegrować interfejs graficzny.

Wyobrażenie sobie czasu
jako wymiaru przestrzennego nie sprawi kłopotów temu, kto miał przyjemność
oglądać najnowszy film Christophera Nolana „Interstellar”. Metaforyczny gmach
różni się od rzeczywistych, bo z każdym rokiem zwiększa się jego obwód,
proporcjonalnie do zwiększającej się liczby komputerów na rynku. Powolniejszy
wzrost, a potem wręcz zwężanie się budowli rozpoczęło się
w 2008 r., gdy świat opanował kryzys ekonomiczny. Na ten proces miał
wpływ jeszcze jeden czynnik. W pewnym miejscu, mniej więcej na wysokości
procesorów 286, z gmachu wyrasta, niczym dziki pęd drzewa, osobna część,
która zdaje się żyć własnym życiem i z każdym rokiem staje się coraz
większa – to notebooki. Pod koniec pierwszej dekady nowego tysiąclecia rozrasta
się już szybciej niż główny gmach, by w końcu osiągnąć rozmiary dwukrotnie
większe. W ostatnich latach różnice stają się jeszcze bardziej widoczne.
Proporcje sprzedaży po pierwszym półroczu 2015 mają się jak milion jednostek do
370 tysięcy – oczywiście na korzyść sprzętu mobilnego. Urządzeń stacjonarnych
byłoby jeszcze mniej, gdyby nie nowy element architektoniczny – desktopy
pozbawione obudowy, mieszczące się w monitorach.

Jak dokładnie wyglądają
proporcje pomiędzy poszczególnymi częściami gmachu? A jak będą się
prezentować w przyszłości? Z jednej strony można zaryzykować
twierdzenie, że nie czeka nas już nic zaskakującego i komputery
stacjonarne będą dalej ustępowały miejsca przenośnym. Jednak systematyczne
obserwacje rynku uczą pokory. Lepiej zachować rezerwę w stosunku do
radykalnych opinii na temat zmierzchu desktopa czy zbliżającej się dominacji
mobilnych urządzeń hybrydowych. Przecież casus tabletów pokazuje, jak
nieprzewidywalnymi drogami mogą wędrować zamysły klientów. Po dwóch latach
obecności na rynku i gigantycznych wzrostach, gdy producenci już zaczęli podporządkowywać
swoje plany nowemu trendowi, kapryśni nabywcy przestali kupować tablety tak
samo nagle i niespodziewanie, jak niegdyś zaczęli kupować je na potęgę.