Aby projekt trafił do Sejmu, 'Solidarność’, która najgłośniej domaga się ograniczenia handlu w niedziele, musi zebrać 99 tys. podpisów  – informuje money.pl. Prawdopodobnie się to uda, bo poprzedni projekt w tej sprawie, zgłoszony jeszcze za koalicji PO – PSL, poparło więcej osób. W nowym układzie politycznym zakaz ma duże szanse na sejmową większość. Jest za nim także premier.

Zgodnie z projektem w niedziele i święta zasadniczo będą mogły być otwarte te sklepy, w których za ladą staną właściciele (z nielicznymi wyjątkami, jak apteki, kwiaciarnie, butki z dewocjonaliami). Zakazem objęto także sklepy franczyzowe. W sklepach internetowych w niedziele będzie można składać zamówienia, ale dotyczą ich te same ograniczenia angażowania najemnych pracowników, co placówki stacjonarne.
 
Nowe przepisy uderzą przede wszystkim w markety i sklepy sieciowe otwarte obecnie 7 dni w tygodniu. Aby nie obchodziły zakazu otwierając placówki przy stacjach benzynowych (które mogą działać w niedziele), ograniczono powierzchnię sklepów w takich miejscach do 80 m kw. w mieście i 150 m kw. poza terenem zabudowanym.

Według projektu ograniczenia nie będą obowiązywać przez 7 niedziel w roku w okresach szczytów zakupowych i wyprzedaży (przed Bożym Narodzeniem, Wielkanocą, w styczniu oraz w czasie wakacji).

Ograniczenia mają objąć także centra logistyczne. Początkowo proponowano dla nich taki sam reżim, jak dla sklepów detalicznych (zakaz pracy pracowników), co groziło paraliżem ośrodków dystrybucyjnych. Skończyło się 'tylko’ na zapisie prowadzącym do wzrostu kosztów hurtowni. Mianowicie ich pracownicy zgodnie z projektem będą mogli pracować w niedziele, jeżeli wyrażą na to zgodę (czyli teoretycznie jak nie chcą, to nie muszą), a pracodawca za pracę w niedziele musi im zapłacić o 100 proc. więcej niż w normalne dni.