Lawinowo rośnie liczba skarg na ubezpieczycieli sprzętu elektronicznego. W tym roku będzie ich prawdopodobnie ok. 620, tj. 10 razy więcej niż 4 lata temu. W sumie do rzecznika trafiło ok. 1,6 tys. wniosków o interwencję (od 2010 r.). Proporcjonalnie niezadowolonych osób i firm w porównaniu od aktywnych polis jest już niemal tak dużo (5 proc.), jak w przypadku ubezpieczeń komunikacyjnych (6 proc.), a więcej niż w ubezpieczeniach mienia (4,5 proc.). 

Według rzecznika niezadowolenie użytkowników bierze się stąd, że sprzedawcy w sieciach handlowych przekonują klientów, iż umowy obejmują każde uszkodzenie sprzętu, aby otrzymać prowizję (sklep otrzymuje nawet 70 proc. kwoty składek) i zrealizować cele sprzedażowe. Gdy dojdzie do szkody, okazuje się jednak, że nie jest łatwo o odszkodowanie. Polisy mają wiele ograniczeń. Ubezpieczyciele odmawiają wypłaty, gdy na straty nie wpływa tzw. siła zewnętrzna. Tylko że – według rzecznika – brak jest precyzyjnej definicji, co to znaczy. Wśród przyczyn odmów według rzecznika są tak kuriozalne, jak np. uznanie, że 16-miesięczne dziecko „celowo i umyślnie" wrzuciło laptopa do wanny czy też argument, że zgodnie z instrukcją obsługi laptopa, baterie powinny być przechowywane poza zasięgiem dzieci. Ponadto standardem jest np. wymaganie od klientów pokrycia kosztów transportu i diagnozy sprzętu (40 – 60 zł), jeżeli ubezpieczyciel odmówi odszkodowania. To tak, jakby np. za oględziny auta po wypadku czy obejrzenie zalanego mieszkania pobierano ekstra opłatę. Dlatego klienci są zaskoczeni, gdy dostają rachunek, niekiedy od kuriera odwożącego sprzęt. Z analizy rzecznika wynika, że na forach czy w mediach społecznościowych pojawia się coraz więcej „porad", jaki czynnik zewnętrzny należy podać przy zgłoszeniu szkody, żeby dostać wypłatę.