Nowelizacja przewiduje m.in. zwiększenie wagi pozacenowych kryteriów wyboru oferty (jak jakość, innowacyjność, wpływ na środowisko), stosowanie komunikacji elektronicznej w postępowaniach oraz mniej obowiązków dla wykonawców i uproszczenie procedur (np. zamawiający nie będzie mógł żądać dokumentów, którymi dysponuje lub ma do nich dostęp), co powinno ułatwić start w przetargach małym i średnim firmom. Ponadto zamawiający będzie mógł wymagać zatrudniania pracowników na etatach przez zleceniobiorcę. Nowe przepisy przenoszą na grunt polskiego prawa unijne dyrektywy. Zgodnie z wymogami UE muszą zostać wdrożone do 18 kwietnia.

Zmiany w ustawie będą nie tylko na lepsze – ostrzega w rozmowie z PAP Łukasz Bernatowicz, członek Rady Dialogu Społecznego z Business Center Club. Niepokój organizacji budzą zapisy, które pozwalają samorządom zlecać spółkom – córkom zadania z wolnej ręki (zasada inhouse).

W ocenie eksperta to może być furtka to omijania procedur przetargowych i patologii.

’Tam gdzie nie ma przetargu, powstaje pole do nadużyć. Boimy się, że to swoisty koń trojański.’ – alarmuje przedstawiciel BCC według PAP. – 'Można sobie wyobrazić, że w niedalekiej przyszłości nie tylko samorządy, ale także inne podmioty zechcą wykorzystać możliwości dane ustawą’ – ostrzega Łukasz Bernatowicz.

Podał przykład GDDKiA – mogłaby powołać spółkę córkę, która zajmuje się budową autostrad i zlecać jej inwestycje drogowe bez przetargów.

Według niego obecnie 70 mld zł jest wydawanych na zamówienia z wolnej ręki poniżej progów, od których trzeba stosować prawo zamówień publicznych. Po wprowadzeniu zasady inhouse ta kwota zwiększy się w ocenie eksperta o 30-40 mld zł.

Łukasz Bernatowicz twierdzi, że przeciw takim przepisom są zarówno przedsiębiorcy jak i związki zawodowe uczestniczące w Radzie Dialogu Społecznego.