W środę sejmowa komisja zajmie się rządowym projektem ustawy o zużytym sprzęcie elektrycznym i elektronicznym. Celem jest uszczelnienie systemu. Sejm przyspieszył prace nad ustawą, bo Komisja Europejska grozi Polsce wysokimi karami – 71,6 tys. euro dziennie do czasu wdrożenia przepisów, ponieważ wymagany dyrektywą unijną termin minął ponad rok temu. Zgodnie z jej zapisami do końca 2015 r. przedsiębiorca, który wprowadza urządzenia do gospodarstw domowych, będzie musiał zebrać 35 proc. masy sprzętu sprzedanego rok wcześniej. W 2021 r. wskaźnik ten ma wzrosnąć do 65 proc. Bez systemowych zmian w przepisach, których w obecnym projekcie brakuje, osiągnięcie tego wyniku może być nierealne. Poważnym problem stanowi szara strefa. Patologicznym zjawiskiem jest fałszowanie dokumentów potwierdzających zbiórkę i przetworzenie elektrośmieci. Urządzenia poddane na papierze recyklingowi w rzeczywistości nie zostały nawet zebrane.

– Od 40 do 60 proc. rynku zużytego sprzętu określane jest jako szara strefa. Ma ona wiele wymiarów i pod tym względem państwo ma bardzo dużo do zrobienia – mówi Grzegorz Skrzypczak, prezes ElektroEko, organizacji odzysku sprzętu elektrycznego i elektronicznego.

Według Ministerstwa Środowiska w 2013 r. wprowadzono do obiegu 486 tys. ton sprzętu, z czego ponad 171 tys. ton poddano przetworzeniu. Łącznie to 35 proc., czyli 4,2 kg elektrośmieci na mieszkańca. To jednak tylko teoria, bo w Polsce nie brakuje przedsiębiorców, którzy dążą do coraz większych zysków niezgodnie z prawem. Przekłada się to na marże, które z powodu szarej strefy są na bardzo niskim poziomie.

– Kiedy zaczynaliśmy zbierać i przetwarzać zużyty sprzęt, wartość rynku wynosiła około 200 mln zł. Dziś jest to nie więcej niż 50 mln zł z powodu szarej strefy i fałszywych dokumentów, które obniżają wartość rynku – twierdzi szef ElektroEko.